FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : Fanfiction / Inne / Inne



MeryX Marks part 1

a u t o r :    meryx


w s t ę p :   

Świat X-men:Evolution kontra Harry Potter i kilka własnych postaci. Czyli sam humor! Za szkody psychiczne wywołane czytaniem, nie odpowiadam. Dziękuję serdecznie za pomoc przyjaciółce w realizacji kilku pomysłów xD



u t w ó r :

Part one:
Mutanci są wśród nas


Prolog

Spojrzała na niego.
- No nie! Znowu to samo! – Krzyknął- Czy to nigdy się nie skończy?!
- Ciesz się, że ten… nie musisz już myć garów.
- Fakt, to było okrhopne….
- No i ciągle nikt nas nie przyłapał….- Uśmiechnęła się się- Albo…
- Daj spokój, jak złapią będziemy się martwić. Jedz ile wlezie…
- Ale… Elfie…
- Wrrrr… Obydwoje jutro o 5 rano dodatkowy trening. A teraz marsz spać, albo zaczynamy od razu!

1.M&M

W tym samym czasie:

Znowu będzie to samo. Ignorowanie, lub złośliwe uwagi… I jeszcze test z francuskiego. Pewnie mnie spytają z czegoś. Jest 2 w nocy. Chyba czas się wziąć za naukę. Monotonia…
Wzięła spinkę, by spiąć swoje długie kasztanowe włosy.
- Auuu…- Krzyknęła. Co jest?!
Podeszła do lustra. Oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia.
- Ogień…
Spróbowała dotknąć włosów zafascynowana patrząc cały czas w lustro. Nagle zachichotała.
No dobra, niech już będzie. Zawsze chciałam mieć nadprzyrodzoną moc… Płomienne włosy, to całkiem niezły styl…, Ale mini-płomyczki zamiast paznokci?? LOL… Jak ja się jutro pokażę w szkole?? I tak jestem uważana za dziwadło. Chociaż, ponoć każdy z tych… Mutantów ponoć panuje nad swoimi zdolnościami, jeśli się skupia… Mhmmm…, Czyli… jestem jedną z nich… Jednak naprawdę jestem dziwakiem…
Twardo patrzyła na swoje odbicie. Przymknęła lekko powieki i jej umysł opanowała tylko jedna myśl, by jak najszybciej pozbyć się tego ognia…
- Juhuuuu!!!- Wrzasnęła na całe gardło, gdy na ramiona opadły jej miękkie kasztanowe kosmyki…
- To już przesada, mademoiselle… Pan Brones zapewniał, iż jesteś wzorowo wychowanką, a tymczasem…
- Och… zapaliłam świeczkę i zapomniałam o niej- wymyśliła na poczekaniu pokazując oparzone ogniem miejsce.
- Jeśli tak twierdzisz…- kobieta westchnęła z rezygnacją- Idź spać…
- Dobrze, madame…- odwróciła się i czekała. Gdy tylko drzwi się zamknęły, położyła się na łóżku. Usnęła momentalnie, nie przejmując się, iż ma na sobie czarną suknię balową i ulubiony diamentowy komplet kolii i kolczyków.

***

- Meryann Marks
- Presente
- Marc…
Nauczycielka wyczytywała monotonnym głosem kolejnych uczniów. Mery spojrzała w stronę przystojnego bruneta. Marc… Uśmiechał się delikatnie. Nagle popatrzył na nią i puścił oczko. Dziewczyna zmieszała się. Na przerwie PRZEZ PRZYPADEK wpadli na siebie…
- Oh, cześć! Nic Ci nie jest?
- Salut Marc… Wszystko OK. Tylko mnie o mało nie stratowałeś… - uśmiechnęła się nerwowo rejestrując wzrokiem zainteresowanie wokół nich.
- Mam nadzieję, że nie doznałaś żadnego trwałego uszczerbku z mojego powodu… moja kochana MeryX…
Syknęła ze złości i zaskoczenia. Rano po przebudzeniu właśnie nadała sobie taki pseudonim. Skąd on wie?!
- Widzisz, ja też coś potrafię… Czytam w twoich myślach, czy tego chcesz czy nie… - wyszeptał tuż przy jej uchu.
- Spadaj! Odwal się ode mnie! – Krzyknęła ze złością. Grupka tuż obok zachichotała wskazując na nią palcami. Znowu to samo…

***

- Witaj słonko!
- Cześć Jack- czemu mówię mu po imieniu?- Nie zgadniesz ile razy śmiano się dziś ze mnie w szkole…!
- Daj spokój, Meryann! Przestaną! Za rok chłopaki dorosną… A dziewczyny, wiesz sama, zazdroszczą ci…
- Ile razy już to słyszałam…
- Bo to prawda.
- Ekhm… No comments… A zmieniając temat… Co sądzisz o mutantach?
- Hm… Wybryk natury. Niedoskonałość kodu genetycznego, którego skutkiem są nadnaturalne moce…
- Powiedz po prostu, co o nich myślisz!!
- Nie denerwuj się, moja ślicznotko. Są to pokrzywdzeni ludzie, których jednak społeczność nie jest w stanie zaakceptować. Chociaż czasem swój ‘dar’ wykorzystują w dobrej sprawie.
- X-men?
Skinął głową potakująco.
- Jak ich poznałeś?
- To długa historia, moja droga.
- Lubię długie historie, Jack.

***

- Kurt!!! Jak u ciebie z geometrią? – Krzyczała przez cały pokój Kitty.
- Z tym nie do mnie!! – Odwrzasnął przekrzykując ryk muzyki dobiegający z dwóch potężnych kolumn.
- A co?- Spytał chłopak w przeciwsłonecznych czerwonych okularach.- Znowu pała?
- No wiesz…
- Zapytaj wszechwiedzącej Jean- przerwała swojej przyjaciółce wpół słowa ironicznym tonem Rogue. – Ona na pewno ci pomoże.
- Rogue! Daj spokój… Wiesz, że ten… mam naprawdę problemy! Zresztą… Co cię ten… ugryzło…
- Ten…- przedrzeźniała bladolica- wiesz…
- ROGUE!!! Przesyłka do ciebie!! – Dobiegł skądś krzyk Wolverine’a.
- Co?!

***

Na ulicy wszystko takie samo… Ruch, rozmowy, śmiechy… Ciekawe jak się czują z tą swoją innością inni mutanci… Krok za krokiem Meryann przemierzała ulice Montrealu.
- Uważaj!!!- Usłyszała krzyk gdzieś z boku. Spojrzała w tamtym kierunku gwałtownie obracając głową. Mały chłopczyk stał na środku ulicy pochylając się nad samochodzikiem. Ciężarówka jechała wprost na niego. Zamknęła oczy. Nie mogła na to patrzeć. Kierowca zatrąbił raz, drugi… Słyszała wyraźnie krzyk malca i jego matki. Pełen strachu. Pisk opon. Inne krzyki przechodniów. Otworzyła oczy. Mała grupka gapiów zebrała się wokół matki i dziecka. Dość niepewnym krokiem ruszyła w tamtą stronę. Nie wiedziała, co robić. Przebiła się między ludźmi i kucnęła obok malca.
- Odsuń się. Jeszcze go dobijesz – usłyszała głos jakiegoś mężczyzny za sobą. Zignorowała go.
- Czy wezwał ktoś karetkę? – Zapytała odruchowo. Przez tłum przeszedł potwierdzający szmer. – Wstępnie go zbadam. Moi rodzice są lekarzami…- Biedak… Taki mały… Poczuła napływające do oczu łzy. Czy nic nie mogę dla niego zrobić? Jestem taka bezsilna?
Przestała walczyć ze łzami i pozwoliła kilku skapnąć wprost na rannego. Szybko się jednak opanowawszy otarła oczy i dotknęła czoła malca. Przerażona cofnęła rękę, gdy chłopak się poruszył. Cichutko jęknął i z trudem otworzył oczy.
- Mamo! – Zawołał zdezorientowany, a kobieta przypadła do niego.
- Boże, synku… Jak się czujesz… O Boże… Wyglądał jakby miał umrzeć- powiedziała zwracając się do Meryann.- Dziękuję, nie wiem, co prawda, co zrobiłaś, ale dziękuję!
MeryX odwróciła wzrok. Nie do końca rozumiała, co właśnie się stało. Kiwnęła głową i odeszła kawałek. Oparła się o mur.
Chłopak był nieprzytomny… Wokół było słychać gwar rozmów między przechodniami. Przyjechała karetka, z której wyszedł sanitariusz z apteczką i podszedł do matki i dziecka. Ta coś mówiła gestykulując i wskazując na mutantkę. Czując na sobie badawczy wzrok lekarza, szybko odeszła z opuszczoną głowę w stronę centrum handlowego.

***

Cokolwiek zrobiłam, udało mi się… Czy to przez dotyk… a może łzy? Każdy legendarny feniks był Zrodzony z ognia, panował nad nim i uleczał łzami… Jestem stworzona z ognia… Czy więc…?
Z rozmyślań wyrwało ją gwałtownie zderzenie. Upadła na ziemie z cichym okrzykiem zaskoczenia.
- Oh, przepraszam cię najmocniej- usłyszała znajomy głos pełen roztargnienia. – Nic ci nie jest?
Odgarnęła włosy odsłaniając tym samym twarz jej prześladowcy.
- Nie Marc, nic mi nie jest…
- MeryX?!?!
- Nie, królowa potępionych.
- Orz… drugi raz dzisiaj… Na pewno wszystko OK.?
- Tak – odparła wyniośle. – Na pewno nic mi nie jest…- Powoli wstała z podłogi uważnie obserwując czy wszystko jest na swoim miejscu. I nie bez zaskoczenia zauważyła, że jest cała i zdrowa. Pomijając jedno skaleczenie…
Oczy jej zalśniły, gdy do głowy wpadł jej pewien pomysł.
- Wybacz Marc, ale się spieszę. – Wyminęła go obojętnie wpatrując się w kropelkę krwi sączącej się z rany…[Eh… szkoda, że nie ma tu jeszcze wampirów… z naciskiem na JESZCZE;) dop. MX]
- Ej, zaczekaj na mnie! Musimy pogadać!
Odwróciła się zniecierpliwiona.
- Potem, potem… Wiesz gdzie mnie szukać…
I znikła za drzwiami damskiej toalety.

***

- Rogue! Szybciej! – Stargana zniecierpliwienie Kitty wisiała nad głową przyjaciółki, co skutecznie tę drugą rozpraszało.- No szybciej… ten… ciekawe, co tam jest…
- Nie gorączkuj się, Shadowcat.
- Ale… ale…- patrzyła na spełzające na marne próby rozerwania ostatniej z taśm zaklejających sporych rozmiarów pudło, które Wolverine wniósł do pokoju dziewczyn przed dziesięcioma minutami. – Daj, ja to zrobię!- Wykrzyknęła mężnie. I już się szykowała do użycia mocy, gdy zrozpaczona Rogue odepchnęła ją, z okrzykiem:
- Moje!!!!
[ Wiem, przesadziłam. Ale komu odrobina dramatyzmu w nowej wersji zaszkodzi?? Dop. MX]
I w momencie, w którym otworzyły się drzwi i można było dostrzec Kurta, dziewczyny zaczęły się szamotać. Posypały się przekleństwa i okrzyki bólu… Chłopak oniemiały stanął w drzwiach nie mogąc wydobyć z siebie głosu. W końcu, gdy w jego stronę poleciał wazon rzucony przez Kitty z okrzykiem wściekłości w Rogue otrząsnął się z szoku.
- Dziewczyny! Co to ma znaczyć?! OPANUJCIE SIĘ- w jego głosie można było usłyszeć bezsilną rozpacz. Z wielką odwagą rzucił się pomiędzy mutantki. – Kochane, moje drhogie… Czy mogłybyście mnie posłuchać…- tu jęknął z bólu i zgiął się wpół, gdyż oberwał z pięści w brzuch, gdy Rogue zamachnęła się by uderzyć swoją przeciwniczkę. Ta druga uchyliła się sprawnie i obróciła się by kopnąć swoją napastniczkę z półobrotu naśladując Chucka Norrisa. Niestety noga nie dosięgła zamierzonego celu, a trafiła Nightcrawlera, który wrzasnął i poleciał na ścianę. Przed bolesnym zderzeniem z wytapetowaną na różowo przeszkodą uratowała go błyskawiczna teleportacja. Uciekł.
Dziewczyny natychmiast przerwały walkę.
- Dobra robota, Kitty. Teraz już nie wróci przez najbliższy czas.
- To zawsze działa- uśmiechnęła się wdzięcznie szatynka i puściła oczko do przyjaciółki. – Nie mogłam się, ten… powstrzymać…
- Ja też. Po prostu uwielbiam to! Zawsze wychodzi taki skopany i obolały… A pamiętasz gdy po raz pierwszy wpadłyśmy na ten pomysł? Nie mógł siąść przez tydzień, tak go kopnęłaś w tyłek.
- Fakt, Rogue. To jedna z ten… najlepszych robót pozalekcyjnych, jakie mam! – Wykrzyknęła Shadowcat z triumfem. – Dobrze, że czujniki na niego działają bez zarzutu.
- Nie śmiej wątpić w ich poprawność. Pracowałam nad nimi miesiąc! A teraz pozwól… Czas otworzyć pudło.
Bladolica chwyciła nożyczki, które jedynie szczęśliwym zbiegiem okoliczności dla futrzaka nie poleciały w jego stronę. Pewnym cięciem przerwała ostatnią przeszkodę, która zawadzała jej by zajrzeć do tajemniczej przesyłki. Powoli otworzyła karton.
Z jej ust wydobył się cichy okrzyk zaskoczenia. Oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia… Kitty odsunęła sparaliżowaną przyjaciółkę i ciekawie zajrzała do środku. Po chwili było można usłyszeć głuchy odgłos lądowania jej tyłka na podłodze, bynajmniej bez amortyzacji.
- Ekhm… Rogue… Czy ty też widzisz to, co ja?
Cisza.
- Rogue?
Cisza.
- Dobrze się czujesz?
Ciało bladolicej opadło na podłogę. Zemdlała.
&

***

Mery wpadła do damskiej toalety z łoskotem. Na szczęście była pusta.
Przez chwilę zastanawiała się nad czymś usilnie, po czym spojrzała na rankę.
Łzy… Łzy… Jeśli to one są rozwiązaniem to wiele wyjaśnia… Tylko… Jak tu się rozpłakać?
Ciężkie to było zadanie. Głowiła się nad nim przez dobre kilka minut, zanim doprowadziła się do stanu płaczu. Wyciągnęła wszystkie nieprzyjemne sytuacje z przeszłości, również te, które dotyczyły jej poprzedniego życia w sierocińcu w Polsce. Gdy tylko pomyślała o tym ostatnim, znienawidzonym miejscu, natychmiast stanęły jej łzy w oczach.
Przyłożyła zranione miejsce do spływające po policzku krwi. Poczuła delikatne mrowienie i ranka zasklepiła się.
Mery pisnęła cichutko i uśmiechnęła się z radością. A jednak… Poczuła, że teraz mogłaby przenosić góry.
Jednak oparła ze znużeniem głowę o zimną wykafelkowaną ścianę, gdy zasłabła, a jej włosy zapłonęły żywym ogniem.
- Nie teraz… - Jęknęła cicho i słabo. Przez jej głowę przewijały się wspomnienia dzisiejszego dnia, jedno po drugim. Wszystko wirowało, a obraz stał się niewyraźny... Zaraz zemdleję… Pomyślała zanim straciła świadomość. Jej ciało już upadało na posadzkę, gdy złapały je silne ramiona.
Chłopak gwizdnął cicho i wziął MeryX na ręce. Wyniósł z łazienki, gdzie w każdej chwili mógł wejść ktoś niepowołany.
Na szczęście z momentem, gdy mutanta zemdlała, jej moc zanikła. I ognisko na jej głowie, znów stało się długimi, miękkimi włosami.

***

- Nic ci nie jest?- Usłyszała troskliwy głos tuż koło ucha. Drgnęła i poczuła, że leży na czymś wygodnym. Z trudem otworzyła oczy. Przez chwilę przeraziła się, że nic nie widzi, lecz po chwili zaczęła dostrzegać niewyraźne kształty w pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła to, to, że prawie w ogóle nie było tu światła…
- Ciemno… - wyszeptała, zakłócając nienaturalną ciszę.
- Oh… Już, już… - postać obok niej wstała i podeszła do biurka, które słabo majaczyło wśród mroku. Usłyszała pstryknięcie włącznika i pokój zalała fala jasności, której źródłem była czerwona, solna lampka.
Mery spojrzała w kierunku postaci z całych sił próbując skupić wzrok na sylwetce.
- Marc! – Krzyknęła, gdy ją rozpoznała.- Jak ja się tu…?
- Zemdlałaś. Usłyszałem twoją ostatnią myśl i postanowiłem wkroczyć do akcji jako Super Hero. W ostatniej chwili, bo byś nieźle rąbnęła głową o posadzkę w toalecie.
Dziewczyna skinęła powoli głową, krzywiąc się z bólu, który wciąż dominował w jej głowie.
- To twój pokój?- Zapytała słabo patrząc uważnie na czarne ściany pokryte plakatami upadłych aniołów, wampirów, wilkołaków i innych dziwnych istot. Powoli uniosła głowę z poduszki i próbowała wstać, co skomentowała ostrym syknięciem i znów opadła na miękki puch.
- Tak. Jest mój- odparł nadzwyczaj poważnie. – Nie spodziewałaś się czegoś takiego? Może uważasz, że to – tu wskazał na plakaty i książki i na półkach biblioteczki, którą dopiero teraz zauważyła- nie pasuje do mnie?
- Nie… Jestem tylko zaskoczona – odparła, myśląc o swoim idiotycznym pokoju z tapetą w kwiatki, jaką wybrała Madame Darolks. – Mogłabym tu mieszkać – uśmiechnęła się szczerze.- Jest o niebo lepiej niż u mnie… Taka jaskinia, w której można się przed wszystkim ukryć.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wiem, dlatego to stworzyłem. Tylko tu mam spokój i czas by pomyśleć nad tym, co ważne. Uciekam na kilka godzin, co dzień z życia i cieszę się z tego… Ale nieważne… Jak tam twoja głowa?
- Nie da się ukryć, że ją mam i nigdy nie czułam jej bardziej niż teraz…
- Eh… chyba przedawkowałaś z mocą na raz. Ale nigdy nie słyszałem o takim przypadku… Ale cóż… Aspiryny?
- Jeśli można – pisnęła cieniutko, gdy świdrujący ból przeszył jej czaszkę. – Skąd wiesz, że mam moc?
- Mówiłem ci już, że potrafię czytać w czyichś myślach. Ale ty chyba nie potraktowałaś tego poważnie- wykrzywił w śmiesznym grymasie usta. - Nie dziwię ci się. Nie jesteś zbyt miło tratowana w szkole… Mhmm… Prześpij się. Jest dopiero 20, już dzwoniłem do twojego taty i zawiadomiłem go o twoim zasłabnięciu…
- Taty…? Ale ja nie mam taty…
Marc wytrzeszczył oczy.
- Jak to?
- Jestem adoptowana- wyrzuciła z siebie te słowa. Nie wierzyła, że to zrobiła!
Marc zamilkł. Podszedł cicho do łóżka i przysiadł na jego skraju.
Nachylił się nad twarzą dziewczyny.
- Moje biedactwo- wyszepnął jej wprost do ucha. – Nie wiedziałem.
- Nikt nie wie- odparła słabo i poczuła, że znów kręci się jej w głowie, teraz jednak z bynajmniej innego powodu.
Uśmiechnął się.
- W takim razie czuję się zaszczycony… A teraz śpij- powiedział wstając. W ostatniej chwili jednak zmienił zamiar i pochylił się by złożyć na czole dziewczyny delikatny pocałunek. – Śpij spokojnie, MeryX…
I to było ostatnie, co zapamiętała zanim zapadła w sen.

***

Otworzyła gwałtownie oczy. Rozejrzała się… Była w swoim pokoju.
Powoli sięgnęła do lampki i zapaliła światło. Jej wzrok spoczął na sporych rozmiarów pudle. Nagle wszystko sobie przypomniała.
Zerwała się z łóżka i podbiegła do kartonu. Ponownie otworzyła go i przetarła oczy sprawdzając czy aby nie śni.
W tym momencie otworzyły się drzwi.
- Oh… Rogue! Obudziłaś się.
- Nie da się ukryć- odpowiedziała ze znanym sarkazmem w głosie. – Nie sądzisz, że czas to rozpakować?
Kitty pokiwała powoli głową przyklękując przy przyjaciółce.
Bladolica powoli włożyła ręce do kartonu i wyciągnęła pierwszą rzecz. Jakie było jej zdumienie widząc czarny sweterek… Sięgnęła po kolejną…

***

- To już chyba wszystko- powiedziała Kitty i spojrzała badawczo na Rogue.
Cały pokój zasypany był ubraniami, płytami kompaktowymi, książkami, kosmetykami i różnymi dodatkami. Oprócz tego znalazły w kartonie i-poda i wzmacniacze do wieży- 2 potężne kolumny.
Jednak na centralnym miejscu znalazł się liścik.
- Przeczytaj to, Shadowcat.
Kitty bez słowa wzięła kartkę papieru i ją rozłożyła. Z każdą czytaną linijką jej oczy stawały się większe i większe ze zdumienia… Gdy doszła do końca, o mało się nie zadławiła własną śliną.
- I co?- Dopytywała się bladolica sama obawiając się czytać kartki.
- Ekhm…Ekhm… Jakby to powiedzieć… To wszystko… Ekhm… - Shadowcat nie wiedziała jak ubrać w słowa, to, co zamierzała właśnie powiedzieć. – Mhmm… przeczytaj podpis…
Rogue sięgnęła po kartkę i posłusznie przeczytała ostatnią linijkę. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza i zaczęła się zastanawiać czy to wszystko jakiś głupi żart.
Wyraźnie dwa słowy wryły się w jej umysł przez te kilka sekund i nie mogła pozbyć się ich.
Powoli kiwnęła głową w stronę przyjaciółki.
- Idę do profesora. – Bladolica wstała uważnie omijając ‘prezenty’ i podeszła do drzwi. Odwróciła się w stronę Kitty jeszcze na chwilę, by zdążyć zanim odejdzie powiedzieć:
- Weź to poukładaj, proszę.

***

MeryX otworzyła oczy spodziewając się zobaczyć swój biały sufit. Jakie było jej zdumienie, gdy zamiast bieli ujrzała czerń. Po chwili przypomniała sobie o wszystkim.
Głową już ją nie bolała, a oczy powoli przyzwyczajały się do idealnego mroku.
Ostrożnie wstała. Jakie było jej zdumienie, że zamiast dotknąć stopą podłogi, stanęła na czymś miękkim i żywym.
- Auuuu…!!!! – Krzyk rozdarł nocną ciszę. Wystraszona usiadła na łóżku i spojrzała. Pod jej stopami widniał Marc.
Zachichotała.
- Przepraszam. Nie myślałam, że będziesz spał na podłodze koło łóżka!
Chłopak stęknął i powoli usiadł.
- O mało mnie nie zabiłaś! Mój brzuch…- wstał i usiadł na łóżku obok dziewczyny. – Ty przynajmniej miałaś miękko- powiedział z wyrzutem.- Trochę zrozumienia…- oczy mu zabłysły dziwnym światłem, gdy jakiś pomysł wpadł mu do głowy.- No chyba, że… miałem… spać z tobą.
Marc wypowiadając ostatnie słowa przekrzywił głowę i badawczo spojrzał na MeryX.
- Jak TAM- odpowiedziała wskazując na podłogę – było tak źle. To chyba znalazłoby się koło mnie trochę miejsca…
- Zapamiętam na przyszłość- wykrzywił usta w chytrym uśmieszku.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. I nagle przypomniała sobie o dręczącym ją pytaniu. W końcu je zadała.
- Jak długo wiesz, że masz moce? – Zapytała z autentycznym zaciekawieniem.
- Przynajmniej dwa lata, jeśli pamięć mnie nie zawodzi. A ty?
- Od wczoraj w nocy- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Był u ciebie profesor Xavier?
- Nie, ale Jack, znaczy mój ojczym, zna go. Ale oni nic nie wiedzą! – Powiedziała zmieszana dziewczyna.
- Wiedzą, wiedzą…
- Czemu nie pojechałeś z nim? – Mruknęła zirytowana dziewczyna zmieniając temat.
- Bo nie miałem towarzystwa – uśmiechnął się chytrze.
MeryX przez chwilę się zastanawiała…
- A gdybym…- rozejrzała się po pokoju- powiedzmy…- znów zwróciła wzrok ku Marcowi- zaproponowała ci wycieczkę do Bayville… Zgodziłbyś się?
Chłopak popatrzył bezradnie.
- Jakbym mógł odmówić, mademoiselle…
- Świetnie! Pakuj się!
- A szkoła?
- Naprawdę się nią przejmujesz?
- Nie…!
- No to, w czym problem?

***

To była chyba 5 nad ranem. MeryX wraz z Markiem przemierzali opustoszałe ulice miasta.
- To mój dom- powiedziała dziewczyna stając przed piękną willą z ogrodem.
- A więc to prawda…- mruknął chłopak przyprawiając Mery o apopleksje.
- Co prawda?! Że jestem bogatą dziewczyną?! NIESTETY!!- Wybuchła.
- Ej… Uspokój się. Po szkole chodziły pogłoski, że mieszkasz w pięknej willi… Rzeczywiście jest piękna… Zupełnie jak właścicielka- uśmiechnął się i objął dziewczynę uspakajająco w pasie. – No dalej. Idź… - popchnął ją lekko ku drzwiom.
- Poczekasz tu? – Zapytała nieśmiało, zawstydzona swoim nieuzasadnionym wybuchem, powoli wyciągając klucze.
- Poczekam…

***


Wpadła do swojego pokoju jak burza. Przez chwilę zastanawiała się, co ma zabrać, aż w końcu wybrała zestaw ekstremalny.
Porwała pierwszy z brzegu czarny plecak. Zapominając wysypać jego zawartość zaczęła w pośpiechu upychać inne rzeczy. Dorzuciła i-poda, baterie, kilka topów, jeansy, zapas bielizny, różowe okulary przeciwsłoneczne, mini-spódniczkę i buty na obcasie.
Nagle się zatrzymała.
Po co jej takie rzeczy??
Właśnie, po co?
Po chwili wzruszyła ramionami. Nie było czasu na przepakowywanie się. Mieli dokładnie( tu zerknęła na zegarek) 47 minut do odlotu.
Chwyciła w pośpiechu kawałek kartki i pióro.

Jack,

Przepraszam, że tak nagle znikłam, ale ważne sprawy nie mogły czekać. Może mnie spotka kilka niezapomnianych przygód?
Odezwę się niebawem.

Całuję
Meryann

Spojrzała na liścik. Jak na niewyjaśniający nic świstek papieru, to nieźle wypadł.
Uśmiechnęła się.

***

Wybiegła z domu w pośpiechu zatrzaskując drzwi. Przez ramię miała przerzucony czarny plecak. W biegu chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.
Do lotniska dobiegli w pół godziny. MeryX podbiegła do kasy w pośpiechu wyciągając portfel z kartą kredytową.
- 2 do Nowego Yorku na najbliższy samolot.
Kasjerka spojrzała na nią podejrzliwie, ale nic nie powiedziała, tylko wybiła na klawiaturze polecenie.
- Zostały 2 w pierwszej klasie…
- Nic nie szkodzi. – Kasjerka zmieszała się. Dwoje nastolatków przybiega o 6 rano na lotnisko i proszą o bilety do Nowego Yorku, nie przejmując się, że muszą kupić w pierwszej klasie.
Wzięła od dziewczyny kartę kredytową i nagle zdumiała się jeszcze bardziej.
- Proszę bardzo - wręczyła dziewczynie bilety i wyciąg do podpisu. MeryX pośpiesznie wzięła długopis i nabazgrała podpis. Wzięła swój wyciąg i już biegła dalej oglądając się za siebie i krzycząc:
- Dziękuję!
Dobiegli do bramki. Wrzucili swoje plecaki na prześwietlenie i sami przeszli przez bramki. Czyści. Pobiegli dalej do kontroli paszportowej- wszystko się zgadzało. W końcu weszli do samolotu.
Zajęli swoje miejsca. Chwilę potem samolot ruszył…

***


Zadzwonił budzik. Rogue klnąc otworzyła oko i posłała to przeklęte urządzenie prosto w ścianę. Zapadła cisza.
- Kitty? – Rozejrzała się po pokoju. – Kitty, już wstałaś?- Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Zrobiła poranną toaletę i przez chwilę z wahaniem zerknęła na nowe ubrania. Kręcąc głową ubrała stare i zeszła na dół.
Na śniadaniu ujrzała swoją współlokatorkę i Kurta z wyrazami bólu na twarzy. Nic nie musieli mówić.
- I jak tam się udał trening z Loganem? – Uśmiechnęła się raczej złośliwie. Odpowiedział jej zgodny jęk.
Nagle ktoś wpadł jak tornado do kuchni.
- Rany, ludzie! Co z was za ponuraki! Ruszać się, bo jedzenie ucieknie!
- Boom! Nie czesałaś się dzisiaj?! Wyglądasz jak Einstein! – Mruknął Bobby Drake.
- Aż tak źle wyglądam?- Mruknęła speszona dziewczyna i rozejrzała się po pomieszczeniu.- Ej, Jean!! Czy twój lakier nie był przypadkiem przeterminowany?
- Jaki lakier? – Odkrzyknęła rudowłosa piękność.
- No…- Tabby zawahała się. – Ten na stoliku!
- Hmmm… Chyba mówisz o farbie w sprayu…!!!
Rogue patrzyła na tą scenę z uniesionymi brwiami. W końcu zrezygnowała ze śniadania i odeszła z pomrukiem: ‘Jak ja tęsknię za spokojem…’

2. Bayville

Minęło zaledwie południe, jak po 6 męczących godzinach podróży znaleźli się u jej celu.
Było to małe miasteczko Bayville, jedno z największych ośrodków mutantów w USA.
Wyskoczyli z małego, zdezelowanego autobusu, którym poruszali się od Nowego Yorku.
Stanęli na przystanku zdezorientowani, więc MeryX postanowiła zaczepić pierwszą osobę, która napotka.
Był to niebieskooki blondyn.
- Erm… Cześć! – Chłopak stanął i spojrzał uważnie mierząc wzrokiem.- Wiesz może jak dojść do BHS?
- Hm… - mruknął kiwając głową, uznając, iż jest godna zainteresowania.- Właśnie tam idę. Chodź ze mną. – I z paskudnym wyrazem twarzy wyciągnął rękę.
Dziewczyna zignorowała ją. Blondyn mruknął coś pod nosem, ale powoli ruszył przed siebie.


***

Dlaczego Duncun się spóźnia- myślała rudowłosa piękność tupiąc niecierpliwie nogą.
Czekała przed budynkiem szkoły od 5 minut.
Jednak jej złość wcale się nie zmniejszyła na jego widok, ponieważ koło niego ujrzała wysoką szatynkę, z którą najwyraźniej flirtował. A za nimi podążał z nachmurzoną miną brunet, który też łypał okiem na parę.
W tym momencie szatynka uniosła głowę i spojrzała wprost na rozeźloną Jean. Ku jej zdumieniu uśmiechnęła się wesoło i podbiegła do zdezorientowanej panny perfect. Wzięła ją za rękę jak starą przyjaciółkę i pociągnęła na ubocze. Po raz pierwszy w swoim życiu Jean Grey nie wiedziała, co powiedzieć ani co zrobić.
- Cześć Jean! – MeryX uśmiechała się radośnie.
- Eee… Cześć… Znamy się?- Zapytała ostrożnie rudowłosa.
- Ależ oczywiście, że… nie – MeryX zawołała Marca skinieniem ręki. – Ja jestem MeryX, a to coś, co się tu wlecze to Marc- wyszczerzyła zęby. – Ogólnie chcemy sobie obejrzeć instytut i tak dalej… Kto wie, może się wprowadzimy…- nad głową MeryX można było dostrzec aureolkę aniołka.
- O cześć… - mruknął Marc nareszcie podchodząc do dziewczyn.- Coś dawnośmy się nie widzieli. Telepata z Montrealu, pamiętasz?
- A… To ty… Zapierałeś się rękami i nogami, że nigdzie nie pojedziesz. Widzę, że jednak zmieniłeś zdanie. – Jean uśmiechała się już bardziej pewnie.- Miło będzie cię powitać w składzie – ona zupełnie ignorowała MeryX! – Zaprowadzić cię do instytutu?
MeryX zaczęła autentycznie warczeć. Marc zmieszał się. Niebezpieczeństwo zażegnało pojawienie się w obłoczku dymu Nightcrawlera.
- Ej, stary! Poznaje cię! Kiedyś jechaliśmy po ciebie! – Kurt kiwnął głową Markowi i spojrzał ciekawie na Mery- A ty to kto? – Zapytał zwracając się do dziewczyny.
- Meryann Marks – odpowiedziała oglądając uważnie chłopaka. – Phoenix.
- Hm… Wziąć ich do instytutu? – Pytanie zadał Jean, choć żadne z nich nie wątpiło, że jakakolwiek padnie odpowiedź i tak ich weźmie.
- Tak… Wyślij ich do profesora. Ja muszę lecieć. – Rudowłosej nigdy się nie zdarzyło by mutant zgłosił się sam. Zawsze jeździli do kogoś i pytali się. Taka sytuacja trafiła się po raz pierwszy i mutantka zastanawiała się ilu jeszcze ludzi bądź i mutantów wie tak naprawdę o istnieniu instytutu…
Tymczasem cała trójka obok zniknęła w obłoczku dymu, żegnając Jean niekoniecznie oblubieńczym wzrokiem.

***

Teleportowali się do ogrodu. Zanim nadjechał profesor, Kurt zdążył zniknąć z kwaśną miną, bo lekcje czekają…
- A więc to ty jesteś tą dziewczyną, która wprawiła na wysokie obroty cerebro…- zaczął profesor, gdy był już dość blisko. Marc spojrzał na MeryX z miną: ‘A nie mówiłem…? Wiedzą…!’
Dziewczyna zignorowała go.
- Owszem, to ja. Tak sobie pomyślałam, że wpadnę tutaj i obejrzę Instytut od środka. Całkiem fajny- powiedziała niespeszona i rozejrzała się wokoło uważnie lustrując miejsce.
- Eee… Czy ktoś mógłby – zaczął Marc, ale wtem przerwał mu jakiś hałas. Koło nich przeleciała sowa pohukując głośno. Zaczęła zataczać koła nad ich głowami.
- Co to? – Spytał Marc przechylając głową. – Harry Potter?
- Mylisz bajki. Co? Może jeszcze myślisz, że zaraz pojawi się tu Voldemort?
Nagle coś trzasnęło i pojawiła się postać w długiej, czarnej pelerynie. Miała bladą twarz oraz czerwone oczy. Sowa pohukiwała ponuro. Powiało grozą…
Czy tu nie można niczego powiedzieć bez żadnych konsekwencji?! Szczerze mówiąc nie myślałem, że to taki sztywniak. A tak w ogóle, to skąd go ta MeryX wytrzasnęła? Jak już się bawi w przywoływanie czarodziejów, to mogłaby też sprowadzić Pottera. Przynajmniej Voldi miałby zajęcie… - myślał zirytowany Marc.
W tym samym czasie nurt myśli dziewczyny obok niemu płynął w tym samym kierunku… Już miała powiedzieć coś głośno, gdy Czarny Pan wyciągnął swoje trupioblade ręce w stronę Meryx. Ognistowłosa wrzasnęła i…
- No co, na żartach nie znacie się? – Kurt wyłączył holoprojektor.
- NIGHTCRAWLER!!!
- Hey, stary! Z lekcji się urwałeś? Miało Cię tu już nie być… - Marc zignorował incydent sprzed minuty. Tymczasem sowa, która wciąż latała w pobliżu nagle uznała, że ucho chłopaka wygląda smakowicie i go dziobnęła (Marc: Auaaa!!!). Smak tejże części ciała ją oszołomił, że wleciała dziobem prosto w czoło futrzaka.
- Chociaż jedna po mojej stronie! – Zawołała MeryX, a sowa odleciała w stronę Nowego Yorku.
Profesor oglądał cały incydent z lekkim rozbawieniem, o czym świadczyła uniesiona prawa brew. Jednak Logan, który powoli nadchodził z budynku, nie miał dobrego humoru. Zanim zdążył dojść do grupki, już warczał:
- A Kurt… Wiesz, że za opuszczenie lekcji, dostajesz tygodniowy szlaban?- Futrzakowi zrzedła mina i powoli zaczął się cofać.
- To ja już może pójdę…
- Nie, nie… Nie ma takiej potrzeby- krzyknęła MeryX – Panie Loganie- znów miała aureolkę nad głową – Może w ramach szlabanu przygotowałby nam coś do jedzenia… Ja chyba nic nie jadłam od wczorajszego obiadu… - Dziewczyna przymilnie się uśmiechnęła.
- Nie widzę nic przeciwko – wtrącił się profesor. – Więc, na co macie ochotę?
- Ja poproszę… frytki i hamburgera + masę sosu meksykańskiego, parę zapiekanek z sosem 1000. wysp… hm… coś jeszcze?
- A dla mnie- przerwał dziewczynie Marc – tuzin cheeseburgerów, szaszłyk z grilla, możesz dorzucić jajka na bekonie i 2 litry soku pomarańczowego…
- Dla mnie 1,5 l żywca truskawkowego z lodem…
Kurt, Xavier i Logan stali i szczęki opadły im do ziemi. Przecież oni wyglądali tak niepozornie… W końcu otrząsnęli się z szoku i popatrzyli na siebie z wahaniem… Goście to goście.
- Kurt. Słyszałeś zamówienia… To dla mnie możesz zrobić kurczaka w sosie curry – mruknął Logan, - Tylko na ostro!! – Krzyczał już za uciekającym futrzakiem.
- A dla mnie spaghetti!!!!!!! – Profesor zaszalał i też postanowił się przyłączyć. Szaleć to szaleć na maxa.
- Panie profesorze… A gdzie będziemy spać? – Zapytał Marc, gdy Kurt zniknął z pola widzenia.
- Ty… będziesz sam, a Meryann… no cóż… Jean ma w pokoju jedno wolne miejsce…
Phoenix zawahała się.
- Czy to konieczne?
- Obawiam się, że tak, ale jeśli ktoś nowy dojdzie, możemy cię przenieść…
- Eh… - Dziewczyna spojrzała błagalnie na Marca, jakby mówiła: ‘wprowadzam się pod twoje łóżko’. Chłopak uśmiechnął się złośliwie. To za Duncuna!

***

Logan zaprowadził MeryX do pokoju i odszedł w swoją stronę. Rzuciła plecak na wolne łóżko. Na pościeli leżało pudełko. Otworzyła je ostrożnie. Widok uniformu trochę ją skołował. Szybko go przymierzyła.
Był elastyczny. W większości czarny. Jedynym akcentem był wszycie z przodu z materiału, na którym widniały płomienie, też na czarnym tle. Mery uśmiechnęła się do siebie - Był piękny.

***

Tymczasem Marc udał się z profesorem do kuchni, gdzie zapracowanemu Kurtowi już kapały z czoła krople potu. Xavier widząc to uśmiechnął się i zarządził chwilę odpoczynku, tak by Nightcrawlera zaprowadził nowego do jego pokoju.
- Rhobi się, prhofesorze.
Pociągnął Marca za rękaw. Szli jakimś korytarzem, potem bocznymi schodami na górę. Skręcili w prawo doszli do końca. Przed nimi widniały drzwi.
Nightcrawlera z poważną miną otworzył je i ukłonem zaprosił swojego towarzysza do środka.
- To twój pokój, tak? – Zapytał Marc na widok cuchnącej klitki, w której nie sprzątano chyba od 10 lat… Albo i stu.
- Nie…- pokręcił głową futrzak- To twój, tam masz łóżko- wskazał na stary materac porośnięty pleśnią.
I wszystko dalej by się ciągnęło, gdyby ktoś nie nadszedł. Storm piłowała właśnie swoje paznokcie, ale na ich widok podniosła głowę i w miarę inteligentnie spytała:
- Co wy robicie w komórce na szczotki?
Kurta na chwilę przytkało. Dawno nie słyszał w miarę sensownego pytanie z jej ust, natomiast Marc nieświadomy wykazanej inteligencji przez białowłosą, odpowiedział zgodnie z prawdą:
- On kazał mi tu spać…
Ratując swoją i tak pogrzebaną w ostatnich dniach reputację, zrozpaczony Kurt nie zdobył się na nic więcej niż jęk. Zrobił z siebie idiotę. Nagle zaświtał mu plan…
- On się przesłyszał, Storm. Ja tylko mówiłem, że tu spał Carligondo kiedyś tam, z dwadzieścia lat temu. Przecież trzeba chłopaka zapoznać z historią budynku.
Storm wystarczyła taka odpowiedź, była przecież logicznie złożona z jej punktu widzenia. A kto by się przejmował tym, że Instytut ma niecałe 4 lata? Znowu pochyliła się i delikatnie zaczęła piłować paznokcie. W końcu przypomniała sobie, że jest tu nauczycielem, a przed nią stoi nowy uczeń.
- Zaprowadzę cię do twojego nowego pokoju…
- Dobrze, proszę pani- speszył się Marc i podążył za białowłosą, która uważnie obserwując pilnik wpadała na różne meble po drodze.
Kurt pobiegł za nimi.
- Ej… Marc, jaki masz pseudonim? – Zagadał ignorując to, że Storm potknęła się na proste drodze o własne nogi.
- Hm… nie mam jeszcze.
- Jak to?! Niemożliwe… Mamma mia! Ce n’est pas possible! Co powiesz na Gates?
- Może jeszcze Microsoft?
- Corel Draw?! – Znikąd nagle zdematerializowała się MeryX w swoim nowym kombinezonie. Kurta na chwilę przytkało, Marc zamarł, a dziewczyna uśmiechnęła się czarująco. Tylko na Storm nie zrobiło to wrażenia. Zlustrowała znad paznokci nową i zignorowałaby ją całkowicie gdyby nie…
- Jakie piękne paznokcie! Tak ciekawego motywu jeszcze nie widziałam! – Zapiszczała białowłosa łapiąc za dłonie ogłupiałą Mery i przyglądając się z uwagą płomieniom. – Ile zabrało ci czasu pomalowanie ich tak realistycznie? – Oczy Storm lśniły zazdrością.
- Ja ich nie malowałam, jeśli o to chodzi…
- Ach… Musisz dać mi namiary kosmetyczki… Oh… Zrobiłabym sobie takie błyskawice na czarnym tle…- pseudo-nauczycielka rozmarzyła się i wpadła prosto na ścianę.
Kurt pociągnął oboje za sobą i uciekli z miejsca wypadku.
- Wracając do przerwanej dyskusji… Corel Draw, nawet pasuje…- mruknął Kurt otwierając jakieś drzwi. Wszyscy weszli do mocno oświetlonego pokoju pomalowanego na cytrynowy kolor. Usiedli na łóżku.
- Eee… nie – pokręcił głową Marc – wolę Photoshopa.
- Frontpage…!
- Internet Explorer?
- Neostrada Plus? – MeryX przechylił głowę przypominając sobie wszystkie możliwe nazwy używane w Polsce.
- Netscape? Albo Mozzila? – Kurt chyba nie był najgorszy z informatyki.
- A czemu nie po prostu Ordinateur?
- W skrócie Ordek – Dziewczyna wyszczerzyła zęby.
- Ordek ma brzydki mordek… - zanucił futrzak – Ordek zapomniał portek… Może być! – Wykrzyknął w nagłym uniesieniu.
- Eh…- westchnął ciężko zbiedzony Marc. – Niech będzie Corel. A teraz wynocha z mojego pokoju! – I zepchnął parę ze swojego łóżka i wypchnął za drzwi. Nagle rozległy się jakieś krzyki. Ktoś zaczął się dobijać do drzwi…
- Ej… Tabby!! Mamy jakiś nowych! Chodź się przywitać! – Ktoś wrzeszczał pod drzwiami pokoju.
Ten ktoś był strasznie wkurzający!
Wkurzony chłopak otworzył drzwi i nie zdążył nic powiedzieć, gdy wielka ekipa wcisnęła się mu do pokoju.
Sponiewierany masą ludzi Marc został popchnięty na swoje łóżko. Wśród intruzów zobaczył równie sponiewieraną MeryX, która w końcu też została popchnięta na łóżko przez jakąś bardzo rozrywkową dziewczynę.
- Dobra – ta sama dziewczyna zarządziła – Wszyscy ustawić się w szeregu, prezentację zacząć!
- Ej, Tabby… Zamknij się!!! - Krzyknął ktoś z głębi pokoju.
Dziewczyna odwróciła się w tamtą stronę a po pokoju przetoczył się głośny huk wybuchającej kulki. Już miała rzucić kolejną, gdy ktoś zamroził jej rękę. Natychmiast ktoś inny posłał płomień w stronę jakiegoś chłopaka. Ktoś inny poraził kogoś energią, a w odpowiedzi został osaczony przez tuzin identycznych postaci. Ktoś coś krzyczał, jakaś dziewczyna piszczała, a jakiś dowcipniś puścił na cały regulator Linki Parka.
Marc i MeryX patrzyli na siebie w totalnym przerażeniu. Hałas wibrował im w uszach…
Kto wie, co by się dalej działo, gdyby nie nadejście wściekłego Wolverine’a.
- Co tu się dzieje?! – Ryknął najgłośniej jak mógł, lecz nawet to nie przebiło wycia Chestera. W pokoju nadal panował nieład. – Coś takiego zdarzyło mu się po raz pierwszy! Podszedł do wieży i wyłączył ją. Natychmiast zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu pokrzykiwaniami niesfornych mutantów.
- Wszyscy… Poza nowymi, rzecz jasna… mają dodatkowy 4-godzinny trening po kolacji.
Kilka osób jęknęło, inni w milczeniu pogodzili się z karą.
- Ale oni chcieli się z nami przywitać – mruknęła do Logana MeryX. – Tylko im nie wyszło…
- Nie wyszło?! – Warknął Wolverine unosząc brew. – Zaiste ciekawe…
Początek dyskusji jednak przerwało im nadejście Kurta, który ogłosił bardzo ważną wiadomość. Mianowicie:
- Podano do stołu.
Pokój natychmiast opustoszał, pozostawiając zdezorientowanego Logana pośrodku pobojowiska.

***

Sowa tymczasem usiadła na Statule Wolności i rozejrzała się dookoła. Nagle zmieniła się w niebieskoskórą, czerwonowłosą kobietę w czarnym ubraniu. Splunęła na ziemię.
- Ucho tego chłopaka było okropne – powiedziała sama do siebie. – Czy on się nie myje?
Po czym poszła szukać łazienki, aby umyć ostatnie 7 zębów, jakie jej pozostało.
Nie wiedziała, że jej ślina nigdy nie dotknęła ziemi.

***

- Ale wyżerka – pochwalił Marc pochłaniając kolejnego cheeseburgera.
- Następna porcja zapiekanek bez pieczarek a la Kurt z sosem meksykańskim na specjalne zamówienie. – Powiedział futrzak z kucharską czapką na głowie.
Dotychczasowa statystyka wynosiła zjedzonych: 32 zapiekanek przez Marca, 19 przez MeryX i 54 przez resztę. Cheeseburgerów z całej 100. Ubyło 89, a szaszłyków 43.
- Komu hamburgera, komu… - zaintonował Kurt. – Bo zaraz…
- Je zjem… - dokończyła za niego MeryX. – Daj tu ze 3 – zamrugała słodziutko oczkami nadstawiając talerz.
- Nie no… - jęknął Kurt ze śmiechem. – Ta dziewczyna jest niemożliwa. Może od razu całą tacę?
- Może być – każdy mógłby przysiąść, że nad jej głową można było dostrzec prawdziwą aureolkę.
- Tak!!! Ale dla mnie – wtrącił się wygłodzony(?!) Marc. Kurtowi zalśniły oczy. Ostrożnie przełożył wszystkie zapiekanki na pusty talerz na środku stołu układając je w zgrabną piramidę. Natomiast srebrną tacę postawił przed nosem Marca. Wszyscy zanieśli się śmiechem i kilka osób zawołało:
- Smacznego!
Śmiech trwał może z 15 minut. Każdy potem zastanawiał się, z czego tak naprawdę się śmiali. Zdezorientowani patrzyli po sobie, aż wzrok wszystkich powędrował ku Marcowi, który właśnie wycierał usta chusteczką. Taca zniknęła…
- Ej… - Zawołał ktoś. – Ty chyba jej nie zjadłeś?!
- Mhmm… Miała taki delikatny smak o zapachu cheeseburgerów i zapiekanek… - Corel przymknął oczy, jakby znów w myśli delektował się smakołykiem.
Po chwili, kiedy wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu, Kurt zawołał:
- To na czym ja teraz będę nosił jedzenie?!
Odpowiedziała mu cisza, która przedłużała się z minuty na minutę. Nagle rozdarł ją okrzyk bólu Rahne.
Dziewczyna schyliła się i zajrzała pod stół. Na jej stopie leżała ciężka, srebrna taca. Wyciągnęła ją i popatrzyła krzywo na Marca.
- Masz kolejną do degustacji…
Kilka osób zachichotało, Marc wykrzywił karykaturalnie usta, który znów spowodował, iż salę zalała salwa śmiechu.

***

- Gdzie ja teraz umyję włosy…?? – Jęknęła Tonks. Gdy przelatywała obok Statuły Wolności ktoś centralnie złośliwie na nią splunął, a teraz czarownica głowiła się, jak pokazać się z godnością wśród ludzi. Tym bardziej, że właśnie miała się udać do Zakonu. W końcu postanowiła zignorować tą niedogodność i poleciała dalej w stronę Anglii.

***

- Rany, ale się objadłam… Kurt, jesteś najlepszym kucharzem jakiego znam! – Wykrzyknęła MeryX rzucając się na szyję futrzaka i całując go w policzek.
- Ach… Merci! – Rzekł Kurt zadowolony z siebie i natychmiast przemienił się w kuchcika z charakterystycznym wąsikiem.
- Znowu grzebiesz w holoprojektorze? – Mruknęła dziewczyna patrząc z dezaprobatą.
- Czasem trzeba… Rozumiesz… Nie mogę stracić w oczach mojej publiki.

***

Do końca dnia panował względny spokój z jednym małym incydentem, gdy Jean dowiedziała się o nowej współlokatorce. Posypały się iskry, jednak ostatecznie i tak MeryX była górą wspomagana przez większą część Instytutu, który wyczuł interes w znajomościach.
Pokonana Jean ukryła się w znanej nam już komórce na szczotki wypłakując oczy nad niesprawiedliwością tego świata.
Natomiast Meryann rozgościła się na terenie instytutu montując przy okazji swój hamak, który znalazła przypadkiem w torbie, w ogrodzie, tak by mogła go obserwować z okna.
Co do Storm, to wieczorem profesor znalazł jej ciało. Nikt bardzo nie przejął się tym, że białowłosa po ocuceniu zauważyła z przerażeniem, że złamała paznokieć. Jednak sama wpadła w skrajną histerię, tak że przez chwilę zastanawiano się nad tym, czy aby nie należy jej wysłać do domu wariatów. Znali tam doskonałego profesora psychiatrii – Damiana W. (znanego też jako doktora Wariusa Świrusa), który skończył tenże kierunek na Sorbonie z najlepszymi wynikami i po kilku latach praktyki, został uznany za najlepszego w swojej dziedzinie.
Młodzi rekruci, przyłapani dziś na wojnie przez Wolverine’a nawet dobrze poradzili sobie z dodatkowym treningiem, łącząc siły i zamykając Logana z rozhisteryzowaną Storm w jednym pomieszczeniu wyłożonym białymi materacami, bez drzwi i okien.
Tymczasem Kurt zmył ogrom brudnych naczyń i podczas gdy większość udała się na zasłużony (w niektórych przypadkach) spoczynek, wyszedł do Lidle’a aby zrobić najtańsze zakupy w mieście. Przecież trzeba kupić cały zapas chrupków ‘Biesiadnych’ na szykującą się niebawem imprezę.

Epilog

Rano rozbrzmiał jednogłośny dzwonek budzików. Wykończony Kurt, który skończył zakupy ok. północy próbował wyłączyć przeklęte przez wszystkich urządzenie ogonem, lecz niefortunnie trafił w lampkę nocną. Inni równie niefortunnie i przez przypadki wyrzucali swoje budziki przez okna, roztrzaskiwali albo uszkadzali, tak by uniemożliwić wibrujący dźwięk dzwonienia. Rogue jako jedyna postanowiła cywilizowanie go wyłączyć
Rozejrzała się po pokoju i jak zwykle w ostatnich dniach zastała łóżko swojej przyjaciółki puste. Nie przejęła się jednak tym bardziej niż powinna.
Zaczęła się przeciągać. Nagle usłyszała w swojej głowie znane już bardzo dobrze zdanie: „ X-meni! Zebrać się natychmiast w Sali Bojowej!”. Chcąc – nie chcąc ubrała się w swój uniform i zbiegła do Sali. Weszła szybko wpisując kod. Jakie było jej zdziwienie widząc, że nikogo nie było poza nią!
- Jest tu ktoś? – Zapytała ostrożnie nie spodziewając się odpowiedzi.
Podskoczyła na dźwięk wibrującego głosu, który odpowiedział jej. Zanim zdążyła się obrócić została uderzona czymś ciężkim w głowę. Straciła przytomność z cichym jękiem bólu.

End of part one.







o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 3097
il. komentarzy : 0
linii : 478
słów : 8157
znaków : 44661
data dodania : 2007-10-30

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e