FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Coś się kończy coś zaczyna

a u t o r :    XMenEvoFan


w s t ę p :   

Alex jest rozdarta. Musi podjąć ważną decyzję...



u t w ó r :

Aleksandra stała na środku salonu. Jeszcze przed jej wyjściem do szkoły było to piękne, schludne pomieszczenie. Obecnie wyglądało jakby przeszło tędy tornado. Wszystko było wywrócone do góry nogami, poszarpane i potłuczone. Ogólnie demolka na tysiąc sposobów. Teraz pozostawało tylko pytanie "co się stało?".
Powoli, obejmując wzrokiem zniszczone wnętrze, ruszyła korytarzem. Z pokoju jej matki dobiegło ciche jęknięcie. Ruchem ręki popchnęła delikatnie drzwi. Otworzyły się na całą szerokość. Na na środku, opierając się o łóżko leżała mistyczka. Na ten widok torba szkolna dziewczyny opadłą na podłogę i już po chwili jej właścicielka siedziała na podłodze obok kobiety.
- Mamo, co Ci się stało?
- Ma... Magneto... - wyjęczała.
- Co? Kto?
- Kochanie, ratuj się... - powiedziała i straciła przytomność.
Młoda Darkholm nie wiedziała co robić. Nie weźmie jej przecież do szpitala w takiej postaci, sama też jej nie umiała pomóc. Na dodatek powiewało grozą. Sytuacja jak z horroru: młoda dziewczyna zastaje pobojowisko w swoim domu, a ostatnie słowa jej matki to ostrzeżenie... buu! Ale może wróćmy do realiów.
Alex podniosła z trudem nieprzytomną Raven. Wiedziała już gdzie iść. Matka nieraz przestrzegała ją przed tzw. X-Men'ami. Ale ona osobiście nie miała powodów, aby się ich obawiać, bo zawsze jak niebieskoskóra miała z nimi "drobne" potyczki to widziała, że pomagają sobie nawzajem i starają się nikomu nie wyrządzać szkody. Teraz byli jej jedyną nadzieją. Nadzieją dla najważniejszej dla niej osoby. Przypomniała sobie gdzie znajduje się ich siedziba i razem z matką zniknęła w chmurze siarczastego dymu.
Stanęła przed bramą prowadzącą do Instytutu dla Wyjątkowo Uzdolnionych. Otworzyła ją i wkroczyła na teren posesji. Nie trzeba było dlugo czekać na "powitanie". Z trawnika wysunęły się maszyny. Blondynka widząc to połorzyła powoli mistyczkę na ziemi a jej dłonie zabłysły niebieskim światłem. Urządzenia zaczęły szczelać, a ona ze swoich dłoni wypuszczała niebieskie kulki neutralizując pociski i rozwalając mechanicznych wrogów.
Gdy z wszystkich pozostała już tylko garstka pyłu na choryzącie pojawili się X-Meni. Znaczy... wybiegli z Instytutu ubrani w stroje bojowe. Alex chciała do nich podejść, wyjaśnić, poprosić o pomoc... Jednak gdy zrobiła pierwszy krok została zaatakowana promieniami optycznymi Scott'a ( wtedy jeszcze nie wiedziała, jak kto się nazywa, ale piszę jako narrator ), które odrzuciły ją o dobrych pięć mietrów, i poleciałaby dalej, gdyby nie zatrzymała sie na drzewie. Wstała masując sobie głowę, którą centralnie uderzyła o pień. Wtedy tuż przed nią teleportował się niebieski chłopak i dziewczyna z białymi pasemkami, zdejmująca rękawiczkę i wyciągająca dłoń w jej stronę usiłując dotknąć jej twarzy. Najpierw Alex przeraziła się, bo sądziła, że tylko ona umie się teleportować, a tu proszę, nowość. Jednak szybko odzyskała poczucie rzeczywistości, wyprostowała się, uśmiechnęła szyderczo do chłopaka, który "zgapił" jej moc i teleportowała się tuż obok swojej matki pozostawiając tamtą dwujkę najmniej zdziwioną.
Otoczyła siebie i swoją lerzącą na ziemi rodzicielkę niebieskim polem siłowym. Umiała tak dobrze panować nad swoimi mocami, że nie sprawiało jej problemu stworzenie go na tyle silnym, aby bez "ale" odbijało promienie Cyclopa czy wszelkie inne ataki.
- Przestańcie! - krzyknęła wreszcie. Zapadła cisza. Wszyscy X-Men'i wbili w nią wzrok. - Nie przyszłam tu żeby walczyć! - kontynuwowała. - Chcę prosić o pomoc. - dokończyła już o wiele ciszej. - Chyba tylko wy możecie jej pomóc. - wskazała na Mistyque.
Mutanci rozsunęli się, a z pomiędzy nich wyjechał na swoim wózku ich przywódca.
- Chodź za mną, Alex - powiedział. "Z kąd on zna moje imię?!" zastanawiała się. Ale nie dała niczego po sobie poznać. Wzięła mistyczkę na ręce i dumnym krokiem ruszyła wymijając zaciekawionych ucziów tej dziwnej szkoły. Została zaprowadzona do pomieszczenia szpitalnego. Profesor wskazał jej miejsce, gdzie ma położyć poszkodowaną. Wykonała polecenie.
- Co chce pan zrobić?
- To zależy, co się stało? - złożył ze sobą opuszki palców wyczekując na odpowiedź.
- Nie wiem. Ostatnie co powiedziała, to "Magneto. Ratuj się".
- A w sprawę zamieszany jest Eric... - zamyślił się. - Mogę dowiedzieć się, co dokładnie się wydarzyło, ale potrzebuję Twojej zgody na sprawdzenie wspomnień Mistyque.
"On chce sądować jej umysł?! Mowy nie ma!"
- Przykro mi, ale nie mogę na to pozwolić.
- Rozumiem. - skonął głową. - Zaraz Hank się nią zajmie. - powiedział i odjechał.
Pozostała z nią sama. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła przychodząc tu. Mają dużą przewagę liczebną. Wtedy do pomieszczenia wszedł mężczyzna porośniędy długim futrem.
- Dzieńdobry. - powiedział z uśmiechem. Alex nie odpowiedziała. Stała obok łóżka przyglądając się mistyczce, na której twarzy malował się grymas bólu. Mężczyzna dał jej jakieś zastrzyki i zabandażował rany.
- Kiedy się obudzi? - zapytała Aleksanda gdy już skończył.
- Mocno oberwała. Najwcześniej za pare godzin, a najpóźniej... dwa dni. A teraz, przepraszam, ale muszę iść.
Młoda Darkholm obawiała sie już, że usłyszy "nigdy".
- A mogę ją z tąd zabrać?
- Lepiej niech zostanie. - odparł uśmiechnięty mężczyzna i wyszedł.
Oznacza to, że jest skazana na siedzenie tutaj, wśród wrogów rodzicielki przez, w najlepszym wypadku, pare godzin. Ale musi przyznać jedno: oni nie są tacy źli, jak mówiła mistyczka.
Około dwie godziny później wrócił pan McCoy. Obejrzał ponownie stan zdrowia kobiety, i stwierdził, że prawdopodobnie do rana się nie obódzi.
- Xavier powiedział, że możesz spędzić noc w jednym z wolnych pokoi.
- Nie, dziękuję. Wolę zostać z nią.
Doktor wzruszył ramionami i wyszedł. Znowu zostały same. Pół godziny później na korytarzu usłyszała jakiś dźwięk... No ba, doskonale wiedziała co to za dźwięki. Drzwi od ambulatorium lekko uchyliły się i wysunął się z nich ten sam chłopak, który teleportował się jej przed nos. Ostrożnie wszedł do środka i zamnknął za sobą drzwi.
- Czego tu chcesz, Elfie? - zapytała nie odrywając wzroku od mistyczki. Wiedziała kto przyszedł, bo dźwięk, który wcześniej słyszała był niczym innym jak "bamf'nięciem".
- Niczego. Sprawdzam co z Mistyque. - odpowiedział z niemieckim akcentem.
- A Tobie co do tego? - spydała ostro, ale cicho.
- Dużo.
- Na przykład?
- To moja matka.
Nie mogła w to uwierzyć... Czy... Czy on powiedział "matka"? Mistyque nigdy nie mówiła... Ona ma BRATA?! Ona?! Alex Darkholm?! Nie wiedziała co ma zrobić. Otworzyła usta, jakby chciała cos powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić z siebie żadnego dźwięku.
- Matka? - zapytała niepewnie podnosząc wzrok.
- Ja, a co?
- Mo... Moja też. - będzie co ma być... Chłopak wytrzeszczył na nią oczy.
- To, Ty, jesteś, moją, siostrą?
- Chyba... Mistyque nigdy mi nie mówiła, że mam brata.
Trudno stwierdzić kto z nich był w tym momęcie bardziej zdziwiony.
- Ja przez szesnaśnie lat nie wiedziałem kim jest moja matka! A teraz na dodatek okazuje się, że mam siostrę, i przyrodnią siostrę.
Co? Jeszcze jakieś nowości?
- Przyrodnią siostrę? - zapytała znowu.
- No.
To było dla niej za dużo jak na jeden dzień... Opadła na krzesło. Zdaje się, że teraz już nic nie będzie takie jak dawniej. Co powinna teraz zrobić? Była rozdarta. Z jednej strony była jej matka, a z drugiej brat i przybrana siostra. Nie potrafiła już w tym momęcie opowiedzieć się za jedną ze stron. Kochała matkę, to prawda. Była jej najdroższą osobą. Ale nie potrafiła dalej rywalizować z X-Men'ami, skoro miała tam rodzinę. Chwyciła się za czoło, a tysiące myśli jednocześnie nasówało jej się do głowy. Co powinna zrobić? Przez całe życie nienawidziła X-Men'ów. Ale ta nienawiść była nieuzasadniona. Opierała się jedynie na złych storunkach pomiędzy nimi a jej matką. Teraz całe złe mniemanie na ich temat opadło, a ustąpiło miejsca bardziej pozytywnym uczuciom. Jakim? W pewnym sensie dziękowała im za pomoc, a w innym po prostu tolerowała fakt, że są. Nie potrafiła pozbierać myśli. Zupełnie zapomniała o całym świecie, o tym, że siedzi teraz tutaj z nieprzytomną matką, o tym, że obok niej stoi jej brat, i zapewne zastanawia się co się z nią dzieje.
- Wszystko w porządku? - zapytał po paru minutach.
- T-tak. Tylko... to dla mnie za dużo jak na jeden dzień.
- Uwierz mi, że Cię rozumiem. - na te słowa Alex podniosła wzrok i spojrzała pytająco w żółte oczy chłopaka.
- Jak się dowiedziałeś, że Mystique jest Twoją matką? - zapytała spokojnie.
- To długa historia.
- Mamy czas.
- Uh... - chłopak westchnął głęboko. - Przez sen Rogue. Ona absorbuje siły witalne, osobowości, wspomnienia i moce innych poprzez dotyk. Kiedyś dotknęła Mystique, a potem w nocy przyśnił się jej koszmar. Koszmar, który rzucił nieco światła na to, co wydarzyło się szesnaście lat temu.
- Czyli? - zapytała. Musiała wiedzieć, co się stało, że jej brat nie mieszkał z nimi. Kurt posmutniał jeszcze bardziej i spojrzał na Raven z wyrzutem i delikatnym błyskiem nienawiści w oczach. - Jeśli nie chcesz to nie mów. - powiedziała cicho po chwili milczenia. Elf skinął głową z podziękowaniem i teleportował się gdzieś.
Dziewczyna westchnęła głęboko wciągając tym samym siarkę do płuc. Zdążyła się do tego zapachu przyzwyczaić, ale nie miała pewności, czy kiedykolwiek zdoła się przyzwyczaić do nowej sytuacji, w której się znalazła.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 6.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 1118
il. komentarzy : 0
linii : 60
słów : 1800
znaków : 9291
data dodania : 2009-11-12

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e