FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Wybacz

a u t o r :    sihaja


Zimny wiatr przewiewał chmury po ciemnym, jesiennym niebie zasnuwając je puszystym welonem. Obłoki były ciemne i ciężkie, zwiastowały nadchodzący żywioł, nieposkromioną burzę. Zefirek, który kiedy indziej szumiał w liściach i delikatnie muskał konary drzew, dziś czymś rozzłoszczony pochylał je do ziemi. Rolnicy zaganiali bydło do zagród, aby szybko znaleźć schronienie w bezpiecznych chatach czując nadchodzący żywioł.
Tylko jedna osoba cieszyła się taką pogodą. Stała na wzgórzu wyciągając ręce ku niebu, a wiatr rozwiewał jej długie, ciemne włosy. Przesądny przechodzeń wziąłby ją zapewne za driadę -ducha drzewa ściętego przez jakiegoś nieuważnego drwala, który nawet nie podejrzewał, że pozbawia życia tak piękne stworzenie. Bo była piękna, w pełnym tego słowa znaczeniu. Urody nie pozazdrościła by jej nawet grecka bogini.
Niestety, ta zdawałoby się doskonała istota, została naznaczona piętnem bogów, spod długich rzęs spoglądały w niebo zielonkawe, szalone oczy. Cieszyła się burzą, gdyż była ona równie nieobliczalna i dzika jak ona.

Z mgły wyłonił się jeździec na karym koniu. Mężczyzna uniósł się w strzemionach i uważnie rozglądał po okolicy, gdy zobaczył dziewczynę z jego piersi wyrwało się westchnienie ulgi. Jednocześnie strach malujący się dotąd w jego oczach został zastąpiony przez poczucie winy. Jeździec spiął konia piętami wysokich butów i pogalopował w jej kierunku. Nie zwolnił tępa jazdy, póki do niej nie dotarł.
Koń wbił kopyta w ziemię tuż przy jej stopach, ale nie zwróciła na to uwagi. Była odcięta od świata rzeczywistego, żyła w swoim własnym, zamkniętym przed okrutnymi ludźmi. W świecie, gdzie nie mogło już jej spotkać nic złego.
Mężczyzna zwrócił się do niej po imieniu, ale nie zareagowała, patrzyła poprzez niego niewidzącym wzrokiem. W oczach przybyłego widać było ból. Tępy, okrutny, doprowadzający do szaleństwa...
Posadził ją przed sobą na koniu, który prychnął rozzłoszczony dodatkowym ciężarem i pogalopowali, by zdążyć schronić się przed burzą w suchych murach niegościnnego zamczyska majaczącego w oddali. Nie zdążyli jednak i on, w pierwszych kroplach deszczu, zdjął pelerynę i okrył nią nieświadomą spadającej na nią wody dziewczynę.
Koń pędził galopem rozpryskując dookoła srebrne krople wody nagromadzone w licznych kałużach na piaszczystej drodze. Szybko zbliżali się do idącego z przeciwka chłopa, który ustąpił im drogi i skłonił się lekko. Widoczne jednak było, że pozdrawia tylko dziewczynę, drugiego jeźdźca jakby nie zauważając. Przez chwilę jeszcze spoglądał za nimi, dopóki nie zniknęli w puszystym welonie mgły pokrywającym szybko coraz to nowe połacie terenu.
~Biedna mała Panienka. -szepnął.
Pokręcił głową i powoli ruszył przed siebie w strugach zimnego deszczu.

~Ponownie wyszła z zamku. -powiedział swojej żonie siadając do stołu z przygotowanym obiadem.
~Biedactwo... żyć z takim potworem.
~Przynajmniej ma dach nad głową i to jaki. Podobno są tam dywany tak puszyste, że stopy zapadają się po kostki. -stwierdziła siedząca w rogu młoda córka gospodarza.
~Już wolałabym przymierać głodem, niż mieć za męża tego... tego... Taki ziąb na dworze, a to biedactwo spacerowało po wrzosowiskach...
~Nikt jej nie kazał. -wtrąciła się znów dziewczyna. Miała wielką ochotę dodać coś jeszcze, ale umilkła pod ostrym spojrzeniem ojca.
~Z pewnością szuka swojego dziecka...
~Akurat, to wariatka. Pewnie sama je zabiła.
~Licz się ze słowami moja panno! Nikt nie będzie tak mówił pod moim dachem. Zrozumiano?
Dziewczyna umilkła posłusznie, lekko przestraszona. Jej ojciec był co prawda łagodnym człowiekiem, ale lepiej było go nie denerwować.

Gdy przemoknięta para wjechała na dziedziniec, szybko podbiegł stajenny i złapał konia za cugle. Nawet nie próbował zsadzać dziewczyny z rumaka. Siedzący za nią mężczyzna zrobił to sam szybko kierując ją pod ciepły dach.
~Nie pozwala nikomu jej dotykać, zawsze jest w pobliżu i czuwa, czeka... -cicho mówił do siebie stajenny. Był to mężczyzna, który wiele już przeżył i nie tak dużo życia zostało już przed nim. Mimo posuniętego wieku jego plecy nadal pozostawały proste, krok pewny a czupryna, choć nadal tak gęsta jak u dwudziestolatka, była jednak biała jak śnieg.
~...ale jest już za późno... o wiele za późno...
Westchnął i na powrót pogrążył się w swojej robocie, odprowadził konia do stajni, oporządził go i zasiadł w swojej małej kawalerce przed kominkiem pykając z fajki, by powrócić do swojej przerwanej myśli:
~...Tak, wystarczyłoby pół roku wcześniej, ale nie, on był zbyt dumny, zbyt zaślepiony. Nawet nie pół roku, dwa miesiące a wszystko byłoby w porządku. A tak... Ech, nie ma nawet o czym gadać. To nie jest już to samo miejsce, co przedtem. Dawniej dzieci, śmiech, bale, przyjęcia, a teraz co? Cisza... smutek i łzy... Że też na starość przyszło mi coś takiego oglądać...
Ale, to nie jest tylko jego wina... chłopak był młody, zbytnio zapatrzony w siebie. Teraz płaci za to wysoką cenę. Przez ten rok odkupił już chyba wszystkie swoje winy, a będzie cierpiał jeszcze długo. W ciągu jednej nocy stał się mężczyzną, zrozumiał wreszcie, co się wokół niego działo i postanowił wziąć na siebie za to wszystko odpowiedzialność...
I staruszek pogrążył się we wspomnieniach. Pamiętał ten dzień jakby to było wczoraj... słońce świeciło radośnie we wiosenny poranek, wszystko było takie wesołe, roześmiane. Spojrzał wtedy w niebo i pomyślał, że nastały dla mieszkańców dworu lepsze czasy. O jak bardzo się mylił...
Ubrana była w przepiękną, jedwabną suknię, jej kolor uciekł gdzieś w otchłani jego pamięci. Za to pamiętał dobrze jej roześmianą twarz, wypieki na twarzy i ten blask w oku. Była taka piękna i niewinna. Zbyt młoda do roli jaką jej przypisali. W wielu sprawach była jeszcze jak dziecko, zbyt niewinna i prostolinijna by zrozumieć otaczający ją obcy świat. Wchodziła do niego z nadzieją, gotowa zmierzyć się z losem. Wtedy wierzył, że jej się uda i pewnie tak by się stało, gdyby nie ludzka zawiść i zazdrość. Była taka, taka... jak córka, której nigdy nie miał. Wchodziła do tego domu po raz pierwszy jako żona gospodarza a on stojąc z boku życzył jej szczęścia...
Ocknął się i wypuścił z fajki kolejne kółko białego dymu. Musi przestać rozpamiętywać przeszłość. Zbyt dużo zostało jeszcze do zrobienia. Po raz któryś przyłapał się na myśli, że może jeszcze nie jest za późno, że może... Wiedział, że zwodzi sam siebie. Jego rozum jasno dawał odpowiedź, ale serce nadal czasami wierzyło. Serce starca, który w swoim długim życiu widział już nie jedno...

Leżała na łóżku z delikatnym baldachimem pod miękką kołdrą a w rogu, pogrążony w cieniu, na starym krześle siedział on.....
Nadal w swym przemoczonym ubraniu z twarzą opartą na dłoni trwał w bezruchu od kilku godzin. A usta co jakiś czas szeptały tylko jedno słowo:
~Wybacz...

Gdy po raz pierwszy przekroczyła próg tego domu jakieś trzy lata temu, przytłoczył ją. Był taki wielki, dostojny, zimny i obcy... Ale szybko otrząsnęła się z czarnych myśli. Od wczoraj jest to również jej dom.
Och, jakże była wtedy naiwna. Wierzyła w miłość, w szczęście...
Nawet nie protestowała przeciw temu małżeństwu, choć pana młodego znała ledwie od tygodnia i widziała go może ze dwa razy. Uważała, że tak musi być. Dlaczego miałaby być zdziwiona, że nikt nie spytał ją o zdanie? Ojciec zawsze miał rację. A zresztą mężczyzna jej przeznaczony był ledwie kilka lat starszy od niej, przystojny, no i oczywiście bogaty. W końcu za jej posag można było skromnie wyżyć przez parę lat. Minęły czasy jej dzieciństwa, ale naiwnie wierzyła, że wszystko samo się ułoży. Postanowiła być dobrą żoną i zrobić wszystko, byleby tylko on był zadowolony.
Nie zraził jej nawet fakt, że nie przyszedł ją przywitać. Ma przecież na głowie tyle spraw...

W końcu wstał, bardzo wolnym krokiem podszedł do jej łóżka, odgarnął włosy spoczywające na jej twarzy i delikatnie pogładził ją po policzku. Była taka czysta, delikatna i bezbronna. Że też wcześniej tego nie zauważył. Dał się wodzić za nos jak jakiś chłystek. Odwrócił się, wyszedł z pokoju i jak najciszej zamknął za sobą drzwi...
Dopiero wtedy otworzyła oczy i zaczęła się wpatrywać w sufit. Nie miała wspomnień, zmartwień, nie dbała o przyszłość. Nie interesowało ją jedzenie ani spanie, prawie nie czuła głodu. Robiła to wszystko tylko dlatego, że jej pilnował. Wiedziała, że musi go słuchać, ale nie pamiętała dlaczego. To właśnie z tego powodu udawała, że śpi. Położył ją, żeby odpoczęła, więc miała spać. Nie wiedziała dlaczego fakt, że dotknął jej policzka wzbudził w niej dziwny niepokój. Coś było nie tak jak trzeba, ale nie wiedziała co. Nawet nie chciała wiedzieć. Liczyło się tylko jedno. Dobrze pamiętała, że miała kiedyś coś bardzo cennego, coś za mogłaby oddać życie i duszę. I to coś odeszło, zostało samo. Musiała to odnaleźć za wszelką cenę. Tylko to miało dla niej wartość. Nie wiedziała co to było, ale była pewna, że jak tylko to odnajdzie, to będzie wiedziała, że to właśnie to. Szukała więc. Miała niezachwianą pewność, że tym razem to odnajdzie, wymykała się nocą na wrzosowiska i szła, szła rozglądając się wokoło. On zaś za każdym razem przywoził ją z powrotem. To dziwne, przerywał jej poszukiwania, a mimo to nie nienawidziła go. Pozwalała odwieść się z powrotem, by ponownie, gdy zostanie sama, ze zdwojoną energią wyruszyć w drogę. Tak było i teraz. Nasłuchiwała, a gdy miała już pewność, że nikogo nie ma, cicho wykradła się na korytarz i w dół po schodach. Bosa, w koszuli nocnej uparcie wracała na wrzosowiska, bo wiedziała podświadomie, że gdy znajdzie to co utraciła, odzyska również siebie...

Spuścił ją z oczu tylko na kilka sekund, a ona już zdążyła się wymknąć. Dobrze wiedział, że nie zdążyła odejść daleko i, że jest jeszcze w zamku, ale i tak ogarniał go niepokój za każdym razem, gdy znikała z pola jego widzenia. Bał się, że pogrążona w swym własnym świecie nie zauważy w porę niebezpieczeństwa. Ale cóż gorszego może ją jeszcze spotkać? Ta i tym podobne myśli kołatały mu się bezustannie po głowie, nie dając spokoju, gdy szybko zbiegał po schodach.
Ale nie było jej tam, wybiegł na dziedziniec, ale nigdzie nie dostrzegł śladu jej białej koszuli, na jego wołanie odpowiadał tylko wiatr.

Starzec wyjrzał przez zaparowane okno swojej samotni, poruszył się, jakby chciał się podnieść i pomóc w poszukiwaniach, ale nie zrobił tego, pozostał w swoim fotelu, on wiedział. Sam był już zbyt blisko bram Królestwa Śmierci, by nie wyczuć jej obecności. Po pomarszczonym policzku potoczyła się jedna, samotna łza.
Jego mała dziewczynka... Przepłakała tyle nocy, nie miała na tym świecie ani jednej bliskiej osoby. Mimo wszystko chyba jednak go kochała, tego, który nieświadomie zadał jej najwięcej bólu. Kiedyś, półprzytomna z rozpaczy zapytała go, w czym jest gorsza od tych wszystkich kobiet, które jej mąż sprowadzał do zamku.
Dziecko, mogło okazać się wybawieniem, dała mu dziedzica i nawet on nie mógł o tym zapomnieć, ale do jego uszu doszły plotki, dał się przekonać, że nie jest ojcem... Ale nawet to jej nie złamało, była w stanie przetrzymać wszystko, miała już nowy cel w życiu, osobę, którą mogła kochać. Ale dziecko umarło.

Znalazł ją trzy godziny później, leżącą bez życia na zmrożonej ziemi. Bosą, z rozpuszczonymi włosami i tajemniczym uśmiechem na zsiniałych wargach. Nad wrzosowiskami uniósł się rozdzierający duszę krzyk rozpaczy.
Znalazła swoje dziecko. 






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 6.00
il. ocen : 2
il. odsłon : 1156
il. komentarzy : 0
linii : 53
słów : 2234
znaków : 11426
data dodania : 2010-01-12

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e