FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 13 - Prawie jak yaoi

a u t o r :    Neonka


Po nie najprzyjemniejszej rozmowie sensei rozdzielił drużynę, polecając każdemu zająć się czymś innym, w odmiennej części pola.

Erikku trenował rzucanie kilofem oraz innym metalowym sprzętem, kiedy z krzaków wyłoniło się Coś. Z wytrzeszczonymi błagalnie oczyma, w swojej za dużej koszuli, wyglądało toto jak zmokła kura.

- Po co ty tu przyszoł, dioble pieroński? - zapytał zasadniczo blondyn.

- Chciałem pogadać - odparł drżącym głosem Oroczi.

- Toś sobie znalazł pora na gadanie. Idź stąd lepiej, zanim Mamatata cię zobaczy. Drugi roz nie chca haja z powodu twoich wybryków.

- Ja... Chciałem cię przeprosić. Kogut sam mnie zaatakował, ale przegiąłem… Ja… - Tokagebi przerwał, obrócił się do kolegi plecami i jakby skurczył w sobie.

- W to nie wątpia. A co się ty tak odwracasz?

Przybliżył się, tak, by mieć rozmówcę en face. Nie lubił konwersować z czyimś grzbietem.

- Aż tak nie gniewom. Zaroz, zaroz. Pokoż się. Ty płaczesz.

- Nieprawda - powiedział Kankun. Z oczu ciekły mu strużki wody. - Nie... podchodź, nie patrz na mnie. - jęczał, usiłując zakryć się włosami.

- Co się stało?

- Nic, ja… - gadokształtny usiadł na ostrej, podsuszonej trawie. Nie była to uległość, raczej histeria, czy desperacja w ukryciu łez.

- Nie gniewom się już… Taki zaczepliwy czasem jest… - zaczął profilaktycznie blondyn.

„Wężowiec" nie odzywał się, pociągając nosem.

- Nie powinienych tak tego koguta puszczać luzem. Nie gniewom się, słyszysz?

Zero reakcji.

Erikku więc przykucnął obok kolegi.

- Nie patrz tak na mnie, ja… - mazał się Kankun.

- Ciszyj, ciszyj już. Nic się nie stało. Po co zaroz ryceć?

- Ja… Już nie chodzi o incydent z kogutem...

- A o co? - indagował Keijigoku.

Długowłosy shinobi milczał przez chwilę, po czym, z ociąganiem i jeszcze większym zażenowaniem rzekł:

– Nie mogę ci powiedzieć. - Po czym na nowo pogrążył się w rozpaczy.

Nagle... To stało się w jednym momencie, wraz ze słowami: „Jaki ty biedny jesteś. Nie smuć się, boroku". Kankun poczuł, że jest obejmowany przez czyjeś mocne ramiona i dosłownie przez nie zgniatany. Skamieniał, nie mogąc się zdecydować, co zrobić w takiej sytuacji. W końcu wyartykułował krótkie: „Co robisz, pedale?"

- Przecież próbuję cię pocieszyć - odparł blondyn z lekkim zdziwieniem.

Kankun odruchowo zaczął się wyrywać. Oparł się rękami o korpus kolegi i próbował, pochylając głowę, uwolnić się z uścisku. Uległ wstępnemu odczuciu, iż ciało obcego faceta parzy jak kwas.

- Puszczaj! Co ty wyprawiasz? - darł się Oroczi.

- Przytulam cię. To przecież normalne, przytulać przyjaciół - Jego kolega wyglądał na nieco zdezorientowanego.

- Nie – normalne!

- Przecież taki jest zwyczaj.

- Nie w Konoha! Puść, homikusie pospolitusie.

- W Konoha czy nie w Konoha... Nie mogę ryzykować, że Mamatata przyjdzie i nas opieprzy. Nie puszczę cię, dopóki nie przestaniesz płakać i hałasować - zdecydował w końcu Keijigoku.

- Puść! - zakwilił Oroczi głosem kastrata.

- Nie ruszaj się. Spokojnie... Spokojnie.

- Zaraz... Powiedziałeś „przyjaciół"? Od kiedy my... - „Wężowiec" przerwał, czując, że obca ręka dotyka jego karku. Przeszedł go dreszcz. - Przestań tak robić, bo... - dodał bez przekonania.

- Bo co? Bo jest ci przyjemnie?

- Nie... Co ty. Nie jestem gejem - zmieszał się Oroczi.

- Ale jesteś żywym człowiekiem.

- To jest obrzydliwe.

- Zaraz zmienisz zdanie.

„Matko, już po mnie!" - pomyślał Oroczi. Zaraz zostanie wydymany za pomocą czyjegoś „pęczniejącego członka". Jedno nie pasowało: nikt nie gładził Tokagebiego po jedwabistych włosach, nie tonął w jego oliwinowych/jadeitowych/jaspis owych oczętach.* Erikku tylko mocno ściskał jego ciało, jedną rękę kładąc na „wężowym" karku. Bladoskóry szarpnął się jeszcze raz; wspierając się na wątłych kończynach, tak, by mieć swoją twarz naprzeciw twarzy „agresora". Spojrzał w oczy Erikku – zwężone źrenice, bez żadnych oznak podniecenia. Tylko tryumfujący uśmiech. Kankun mimowolnie przesłał koledze przerażone spojrzenie i ponowił próbę oswobodzenia się. Niestety przeciwnik był silniejszy.

- Nie wyrywaj się - powiedział blondyn spokojnie. Nawet obcy akcent gdzieś zniknął. - Będzie ci lepiej, zobaczysz.

„ - powiedział Erikku, po czym wsadził Tokagebiemu kiełbasę w intymne miejsce. „ }} Find the sausage!{{ **" Znam te zagrywki!" - pomyślał Kankun. Zrozumiał, iż mówienie czegokolwiek nie ma już sensu. - „Kraj Podziemia, Osada Ukryta w Węglu. Co za głupie nazwy! Co za idiotyczna obyczajowość. Za Konohę i brak macaniny!" - Panicznie wpił się pazurami w ramiona przeciwnika, kontynuując walkę, ale coraz mniej intensywnie. Skapitulował. Sapnął z wysiłku i rozluźnił się w objęciach Erikku, jak coś, co przed chwilą oddało ducha. Głowa zwiesiła się bezwładnie przez ramię „wroga".

- Nareszcie się uspokoiłeś. Przestałeś się rzucać - powiedział Keijigoku, dotykając na nowo szyi bruneta. Kankun poczuł kolejne mrowienie, tym razem umiejscowione gdzieś w dole brzucha. Wzdrygnął się. Sytuacja stawała się coraz mniej ciekawa. „Skubaniec, doskonale wiedział, gdzie dotknąć, żeby TO się stało." - A teraz powiesz mi, dlaczego płakałeś.

Tokagebi zakończył kontemplowanie swego beznadziejnego położenia, przypomniawszy sobie Przyczynę. Łzy, które nie zdążyły przedtem wypłynąć, uczyniły to teraz. Rozległ się cichy szloch.

- Ja tak zwykle nie robię. Nie wiem, co się stało... - tłumaczył się „wężowiec", pociągając nosem.

- Spokojnie, musisz się wypłakać, żeby usunąć negatywne emocje. O to w tym wszystkim chodzi

- Bo... jak ktoś choćby krzyknie, tak to się kończy. – szlochał Kankun, nie mając pojęcia, dlaczego się otwiera. Oparł głowę na czarnym materiale, który intensywnie chłonął teraz łzy. - Do tego... ciągle coś mnie ściga lub atakuje, a ja nigdy nie umiałem się obronić. Shamo nie był wyjątkiem... Zrozum moje zachowanie.

- Przecież rozumiem.

- Na pewno nie do końca. Ciebie nikt nigdy nie uznawał za potwora. - powiedział cicho „wężowaty".

- Skąd możesz to wiedzieć? Poza tym - czy ciebie uznawali?

- Tak, cały czas.

- Dlaczego niby?

- Jestem krewnym wielkiego Orochimaru, dodatkowo wyglądam tak samo i mam podobne zdolności. Resztę sobie dopowiedz.

„Orochimaru. Wiedziałem, że skądś znam tą facjatę". Erikku milczał przez moment, zastanawiając się, co powiedzieć. W końcu rzekł:

- Jeśli nawet wyzywano cię od najgorszych – zupełnie niesłusznie. Jaki z ciebie potwór? Nie jesteś żadnym potworem.

- Naprawdę tak uważasz? Nikt mnie nie lubi, każdy chce zrobić mi krzywdę. - Kankun rozkleił się jak stuprocentowy uke. - Wyzywają mnie od „Oroczich", dodatkowo pisząc to przez „cz", nie chcą siedzieć ze mną w ławce i rzucają we mnie przedmiotami.

- Ciszej, spokojnie... Nie da się nic na to poradzić?

- Nie wiem... jestem za słaby, żeby z nimi wszystkimi walczyć - histeryzował Tokagebi.

- Bzdury. Na pewno nie jesteś słaby, przecież widziałem wczoraj twoje umiejętności. Chociaż, jeśli naprawdę nie będziesz potrafił... Ja cię obronię.

- Naprawdę?

- Jak tylko będę w stanie.

- Niemożliwe... Ktoś... – głos „wężowca" z zapłakanego zmienił się na wzruszony.

- Lepiej już? - pytał łagodnie blondyn.

- Tak - odparł wężowniczek cicho. Na początku jeszcze drżał, później stracił ruchliwość jak gad, którego po schwytaniu trzyma się dłużej na rękach. Chłodniejszy niż przeciętny człowiek, bardzo pozytywnie reagował na wszelkie ciepło. Pogrążył się w półśnie. Ocknął się, zmieszany, kilkanaście minut później, gdy usłyszał nad sobą głos przyjaciela:

- No widzisz, już wszystko w porządku.

- Tak. - wydusił z siebie, rumieniąc się jak Hinata Uzumaki podczas sytuacji towarzyskiej. - Nie powiesz nikomu, że płakałem… Że to widziałeś? - zapytał nieśmiało.

- Nigdy. To będzie nasza tajemnica.

TO BĘDZIE NASZA TAJEMNICA - tylko tyle usłyszała Izori, obserwująca resztę swojej drużyny poprzez konary. Przedsięwzięła takie kroki, bo była jednak zainteresowana, co to za ludzie. Ani jednego, ani drugiego nikt nie widział przecież w Akademii.

- Co jest grane? Oni SĄ ZE SOBĄ? - pytała samą siebie. - Nie dość, że jacyś obcy, to jeszcze pedały! Trafiło mi się, nie ma co!


+++


Cóż, przynajmniej będzie ciekawie.

- Cześć, chłopaki, pomyślałam, że dobrze byłoby się zapoznać. - Czarnowłosa osóbka zeskoczyła z drzewa i, krocząc dostojnie, ruszyła ku reszcie swej drużyny.

Kankun natychmiast wyrwał się z objęć kolegi i usiadł na ziemi, kryjąc twarz w kudłach.

- „Ddziewczyna…" - zaczerwienił się.

„Ciekawe, który jest uke, a który seme. Jeśli dobrze to rozegram, to się dowiem" - myślała Izori. Uśmiechnęła się podstępnie, niczym pierwszy lepszy poplecznik Wielkiego Złego.

- A witej. Faktycznie nie było okazji, by pogodać. Tak się pobiliśmy, ale się przeprosiliśmy i jest dobrze. Tyle, że… Jak nas sensei wszystkich razem zobaczy, bydzie haja, a ja nie chca…

- Dobrze, rozumiem. Może wobec tego, chłopaki, spotkamy się gdzieś po treningu?

- Tak, tak, tak - kiwał głową Kankun. Na policzkach nadal miał ślady łez, więc ani razu nie spojrzał w stronę koleżanki.

- To gdzie? - zapytał blondyn.- Jo nie znom okolicy. Wprowadziłech się nidawno.

- Proponuję bar „Pod złamaną gejszą". Pewnie wam się spodoba.

- Hej! Zaraz, zaraz! To jest knajpa dla homoseksualistów! - odezwał się Tokagebi.

- No i co z tego? Przecież was toleruję.

- NAS?

- Oczywiście, zawsze marzyłam, żeby poznać bliżej wasze środowisko, wydaje mi się takie interesujące. Fascynująca obyczajowość, piękne stroje… Przy mnie nie musicie się ukrywać, panowie.

- Że co? - zdziwił się Oroczi.

Jego towarzysz nie mógł wydusić słowa. Prawdopodobnie dopiero analizował to, co przed chwilą usłyszał.

- No… - kontynuowała kunoichi. - Przecież widziałam, jak się przytulacie! Tak przypadkiem. A skoro jesteśmy drużyną, powinniśmy wiedzieć o sobie to i owo…

- Nie jestem gejem! - zaoponował„wężowiec", czerwieniąc się jeszcze bardziej.

- To dlaczego się przytulasz?

- Tego, eee… - zawiesił się Erikku. - „Tajemnica" - dodał w myśli.

„Jak jej powiesz, że jestem słaby, że płakałem..." - spojrzał nań ostrzegawczo Kankun.

- Bo… On był smutny. I chciołech go pocieszyć - odparł szczerze blondyn. - „Nie powiedziałem, że płakałeś" - dodał w myśli.

- Mamatata zaraz przyjdzie. Słyszę go. Spadajmy stąd lepiej - powiedział szybko Tokagebi. Poderwał się i pobiegł w stronę zarośli.

Izori pokręciła z niedowierzaniem głową i rozpłynęła się w powietrzu.

- „Przynajmniej sobie poleźli"- pomyślał obywatel Ka-bon Gakure - „Czego nie zrobisz, zaraz biorą cię za homoseksualistę. Co za dziwny kraj."

Chwycił shurikena, który zaraz utkwił w samym środku tarczy.


----------------------------


* Parodia nie samej mangi czy anime, ale opowiadań yaoi, których ogromne ilości powstają w necie. Jeśli takie historyjki są fanfickami, często nie mają wiele wspólnego z oryginałem, poza imionami bohaterów.

** Z pewnego anglojęzycznego skeczu.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1141
il. komentarzy : 0
linii : 204
słów : 2055
znaków : 11255
data dodania : 2010-03-02

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e