FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 20 - Hokage Sake Spir

a u t o r :    Neonka



Lęk. Wieczny towarzysz marnego życia Orocziego; ostatnio coraz bardziej uciążliwy. Jak dotrzeć na pole treningowe i przetrwać kolejne spotkanie z Mamatatą? Przerażenie posiadało nad Kankunem taką władzę, jak Sasori nad swoimi marionetkami*. Zwłaszcza, że strach miał powód się potęgować. Kolejne kryjówki były przez senseia bezbłędnie namierzane, chłopak nie miał pojęcia, jakim sposobem. Ucieczka stała się bezcelowa. Można było tylko stawić czoła zbiórce.

Krążył wokół niefortunnego rewiru, podobny do wychudzonego wilka miarkującego, czy zaatakować większą i silniejszą ofiarę, czy też nie. Jego szczurzy, Orochimarukształtny profil wyłaniał się nieśmiało spośród splątanych czarnych włosów, ręce lepiły się od potu, a źrenice wężały na myśl o kolejnej „korekcie". Na szczęście Kankun znowu miał Pomysł. Tym razem Pomysł chlupotał w niewielkiej buteleczce zwędzonej z najniższej półki w spiżarni. Czas go wykorzystać. „Wężowiec"sięgnął do kieszeni. Pomysł miał etykietkę z wizerunkiem zadowolonej Tsunade i napisem „Hokage Sake Spir – 96%".

Nie otworzył flaszki zębami. Ani uderzając denkiem o czoło. „Nie jestem aż takim menelem." Po prostu butelkę odkręcił.

Strach czy ból jest mu dziś pisany? Nieważne. Chłopak nienawidził smrodu wódy, kogo to interesuje? Wychylił buteleczkę jednym haustem. Zachwiał się i usiadł na pniu, odurzony paskudnym smakiem alkoholu.**

Zbędne emocje odpływały w niepamięć, a stuletnie dęby korkowe zaczęły się chwiać. Oroczi czuł, jakby stanął właśnie obok siebie i część spraw go nie dotyczyła. Czas ruszyć na spotkanie przygodzie! Już nic się nie stanie! Jak bardzo chce się śpiewać!

- „Nie rycz, mała, nie rycz, ja znam te wasze numery, twoje łzy lecą mi na koszulę z napisem „King Bruce Lee - karate mistrz". - zanucił. Ptaki z okolicznych gałęzi zerwały się do lotu. Czyżby za głośno? Kogo to obchodzi.

Kuso – ta – ścieżka – jest – taka – szeroka.

„W prawo, w lewo, w przód i w tył."

„Liść, liść spadł mi na głowę, łeb spadł mi na liście."

„Ręka, noga, czy jeszcze do mnie należy?"

„A cóż to za zjawy tuż przy krawędzi ryżowego pola? Wyraźne są, same z siebie; to mnie postrzeganie trochę się rozmywa."

„Machają do mnie; w normalnym tempie, to mnie się wydaje, że jak na zwolnionej taśmie filmowej."

„Izzzzori?"

- Kankun, miło cię widzieć - rzekła koleżanka piskliwie. Podeszła, pragnąc się przywitać. Wyglądała na zdystansowaną, jak zwykle, ze swą skwaszoną miną i założonymi rękoma. Tylko w małych czarnych oczach czaiło się coś jeszcze, coś co cały krytycyzm zdawało się osłabiać.

Spojrzał na nią mętnym, zawilgoconym wzrokiem.

- Kankun, co się stało, żeś przyszoł? Tęskniliśmy za tobą - dodał jej blondwłosy towarzysz. Przybliżył się również.

- Ja teżż zie cieszę?- odparł tamten.

- Co ci się stało? Kankun, ty śmierdzisz wódą!

- To zzake była nie wód...

- Co ty wyprawiasz? Stary...

„Wężowiec" nie odpowiedział. Obalił się na trawę.

- Jjjakie śśliczniusie chmureczki – rozmarzył się, leżąc na wznak.

- O bogowie! Kankun, wstawaj! Tu jest pełno błota! Usyfisz się! Poza tym sensei przyjdzie i cię zobaczy!

- Możże mi naskoczyć, to jja jestem miszczem ninjutsu.

- Bida z nędzą. - Izori pokręciła głową. - Dobrze, że mam zaczątki instynktów macierzyńskich, bo już by dawno cała drużyna przepadła.

- Wyźmy stąd tego boroka, bo faktycznie Tabu może go przeflancować.

- }} Always look for the bright side of life. {{

- Do tego jeszcze śpiewa! Odrażające.

- Kankun, dlaczego żeś to zrobił?

- Żeby pokoo... - Tokagebi zaciął się, wywalając na wierzch język.

- Ilych żeś wypił?

- Ttyle – brunet z ociąganiem się wyszarpnął pustą flaszkę z kieszeni i podał im drżącą ręką.

- Ćwierć litra. Tylko? - zdziwił się Erikku.

- Jjjak ttyllko?

- Przecież to Hokage Sake Spir! Kopie już po pierwszej kolejce.

- Skoro tak, wyźmy Kankuna lypij w te krzaki, bo go sensei dopadni...

- Niech sobie sam radzi! To nie fair! Jak facet jest pijany, kobieta zawsze musi się nim opiekować. Ja się w to nie bawię!

- Ale Izori, to jest nasz kumpel. Pomagać przyjaciołom to szlachetne i uczynne jest, ja?

- Ostatni raz - westchnęła kunoichi. Z domu wyniosła przymus bycia grzeczną, dobrze wychowaną dziewczynką, a takie osoby służą zawsze pomocą. WYPADAŁO to zrobić, bo to dobrze wygląda medialnie.

- Przestańcie mnie obgadywać... - ozwał się Oroczi z ziemi.

- A dlaczegóż to?

- Bo... bo się popłaczę - odparł, miotając na boki groźne spojrzenia. Chybione.

Obywatel Ka-bon Gakure chwycił kolegę w pasie, podniósł i przytrzymując, pilnował, by ten stanął o własnych siłach. Równocześnie baczył, żeby całe przedsięwzięcie nie wyglądało na kolejne yaoi. Nie mógł więc użyć całego ciężaru ciała. Asase za ten czas głęboko się zastanawiała.

- Zostawimy go gdzieś, aż nie wytrzeźwieje. Jedno pójdzie zagadać Mamatatę, a drugie za ten czas z nim będzie. Później się zmienimy - zakomenderowała w końcu.

- Izori, ty mądro jestyś, wisz?

- }} Ederlezzi, ederlezzi... {{

- Co to za język?

- Jo myśla, że gruziński.

- Stój, stój - błagała Izori, gdy blondyn na próbę odszedł kilka kroków, pozbawiając „wężowca" jakiegokolwiek oparcia. Nic z tego. Licha konstrukcja runęła znów na zbutwiałe liście.

- Uparte bydlę. Do tego się ślini - westchnęła dziewczyna i sama zabrała się do przywracania kolegi światu trzeźwości. W ten sposób, że pochyliła się nad nim jak pomnik moralności i trąciła go balerinką.

- Jezzt mięcciutko i ccieplutko - kontemplował swe położenie.

- Milcz i wstawaj. Walisz jak gorzelnia. Wstydziłbyś się. Pomyśl o milionach dzieci przed telewizorami.

- Tto nie Jetix? Ppprzecież i tak occenzurują tą scenę.

- Dlaczego tyle wychlałeś?

- Bbo... Mi... Było źle na świecie.

- Nie wiesz, że używki są szkodliwe? Na przykład taki Asuma... Palił papierosy i co? Umarł!

- Niezupełnie. Asuma umarł, kiedy Hidan sam się przebił, aby pozbawić go życia***- poinformował Erikku Keijigoku.

- Widzicie, w jakiej popierdolonej galaktyce żyjemy? - wyartykułował „wężowaty".

- Bzdury - burknęła kunoichi, po czym zwróciła się do blondyna. - Widzę, że sam się nie podniesie. Będziesz musiał użyć siły i zabrać te zwłoki, zanim Mamatata się zjawi. - Dostrzegła jego niedowierzającą minę. - Tak, na ręce go weź.

- Mamatata? Gdzie?- ożywił się nagle Kankun. Co więcej, bez problemu poderwał się z ziemi, napinając liche mięśnie w pozycji "podejdź, a cię zapierdolę"

Gdyby nagle zrobiło się ciemno, upiory zaczęły wyć i grzechotać łańcuchami, a pioruny walić w wiekowy zamek, to wszystko nie byłoby bardziej przerażające niż Tokagebi i jego zimne, złe spojrzenie.

- Ggdzie tten skurwiel? - pytał bełkotliwie. Z istnienia otumanionego alkoholem trzeźwe wydawało się tylko jedno uczucie – czyste i klarowne jak czarne źródło ukryte gdzieś w czeluściach Krainy Zmarłych.

- Jjuż ja mu pokkażżęę... - szczerzył kły „wężowiec". Rzeczywiście, ślinił się teraz jak buldog. - Mam ochotę na czyjąś śmierć! - wrzasnął nie swoim głosem.

- Czy on nie ma czasem zapieczętowanego demona? Namnożyło się ich ostatnio - zapytała obojętnie Izori.

- Jo tak nie myśla.

- Masz rację, byłoby zbyt tendencyjnie.

Blady chłopak ze zjeżonymi kudłami tymczasem syczał jak prawdziwy wąż; patrząc gdzieś w przestrzeń, oczekiwał wroga.

- Uspokój go jakoś - rzekła Asase.

- Ty go uspokój, boś jest dziołcha, on cię prędzyj posłucha - odparł Erikku.

- Wal się. Nie chcę być... obśliniona. Obrzydliwość. A co to, o żesz w mordę...

Świst! Coś przeleciało im nad głowami. Na szczęście zdążyli się uchylić, powodowani wypracowanym odruchem. Pięć senbonów wbiło się w drzewo. Stojące tuż obok Keijigoku i panny Asase. O dziwo wszystkie trafiły w zamierzone miejsca, tworząc regularny wianuszek. Jakież było zaskoczenie reszty drużyny - zrobił to Oroczi.

Za chwilę zaczął sypać kolejnymi technikami jak z rękawa. W szale tłukł ziemię otwartą dłonią. Spod gruntu wypełzały różnokolorowe węże, coraz większe i bardziej wymyślne, które posyłał w różne strony, wydając im sprzeczne rozkazy. Widać było, że z powodu alkoholu ma problemy z orientacją.

- Kankun! Co ty wyprawiasz? - krzyknęli oboje.

- Zzapierdolę skkurwiela, ttylko wybiorę sobie broń.

- O mało nie uszkodziłeś NAS!

- Nawet nie widzisz, w co rzucasz, poza tym… Marnujesz energię. Jeśli stracisz jej za dużo, zrobisz sobie krzywdę!

Próbowali do niego podbiec. Nic z tego. Już otaczał go nieprzepuszczalny mur małych gadów.

- Mamataty tu nie ma!

- Tto przyjdzie. Wyczuwa moją chakrę! Wwłaśnie sobie to uświadomiłem.

- Kankun, jesteś pijany.

- Mmogę go zatłuc jednym uderzeniem ręki. Mmówił, żże do niczego się nie nadaję - syczał w alkoholowym szale. - Odd sake osłabła moja wola... A ppod nią jest tylko nienawiść.

Ziemia zadrżała. Drużyna Ósma nagle znalazła się w cieniu. Nic dziwnego, nad genninami wzniosło się coś wielkości ośmiopiętrowego budynku. Pasiastym cielskiem przygniotło kilka drzew.

Monstrualny wąż o czterech rogach kręcił łbem, usiłując zrozumieć, kto zakłócił mu spokój. Zbliżył nos do drobnej figurki Kankuna. Prychnął, ogrzewając ją oddechem.

- Jestem Manda, najpotężniejszy z summonów.

- To jużż kurwwa wiemmmmmy - warknął chwiejnie Oroczi. Z dłoni sterczała mu flaszka z niedopitą resztką trunku.- A jja, jestem, kkurwa, Tokagebi i chcę zapierdolić Mamatatę na jjeggo własnym polu treningowym. Ssam kazał mi przzyjść.

- Mówiłem, żeby nie wzywać mnie do takich pierdół!

- Wąty masz? - wkurzył się chłopak, dźgając go palcem w nos. - To nie jest pierdoła! To jest... pprometeizm narodowy!

- Dorota została wykiwana przy szukaniu roboty w Londynie, a ty ot tak ściągasz mnie sprzed telewizora!

- Wiem, że lubisz fantastykę, ale kurwa, jesteś summonem.

- Chwileczkę... A który ty jesteś Tokagebi?

- Kkkkankun!

- Kankun? To ty? Nie poznałem cię! Pewnie przez te liście we włosach. Aż tak się nie wkurzam... Sory, po prostu mnie zaskoczyłeś. Zaraz... Nigdy nie byłeś taki kłótliwy. Stary, co ci się stało?

- Nnic mi się nie stało. Chcę zapierdolić Mamatatę...

- A dostanę zapłatę?

- Co tty taki kkurwa interesowny? Ccały świat się ucieszy, kiedy Tabu nie będzie już po nim chodził. Zeźrij go sobie, masz tu na zapitę... Pij, pij, szmato! - bredził chłopak, wpychając butelkę między monstrualne wargi węża.- Pij! To smak naszego zwycięstwa.

- Manda - sama - powiedziała brunetka, podchodząc do potwora i szturchając go stopą w łuskę wielkości niej samej. - Proszę zniknąć.To nieporozumienie. On... przedawkował.

- Widzę właśnie - mruknął wąż. Zauważywszy Izori, pochylił ku niej łeb.

- A ja wwidzę wwwłaśnie, że opróżniłeś już tamto. Mam jeszcze ruski bimber - wybełkotał Kankun, chwiejąc się. Wyciągnąwszy z drugiej kieszeni półlitrową flaszkę, odkorkował ją językiem.

- Obrzydliwość - stwierdziła kunoichi lakonicznie.

- Ciągnij, Manda... - nalegał „wężowiec", wlewając do pyska gada zawartość kolejnej butelki. - Pyj! Bo nie znasz dnia ani godziny, kiedy się znowu spotkamy.

- Gdzie on się tego nauczył? Co za patologia! - szepnęła Izori. Przy ważnej osobistości jaką był Manda, było jej po prostu wstyd.

- Za dużo kina społecznego - odparł Erikku.

- Jesstem bogiem wężóffff, a Mamatata starym pedałem! - Tryumfalny okrzyk Kankuna rozniósł się po okolicy.

Nagle pojawiło się coś gorszego niż Manda. Stanęło przed „wężowcem", wydając z siebie znaczące chrząkniecie.

- Tego,... kurwa, nie przywoływałem - zdziwił się chłopak, przecierając zmętniałe oczy.

- Masz coś jeszcze do powiedzenia, Tokagebi?

- Wwęże mają afro?

To...To...To...

Kankun poczuł, że momentalnie trzeźwieje. Jego menażeria powoli zaczęła powoli rozpływać się w kłębach dymu.

- Wszystko słyszałem i zapamiętam to sobie.

Ten spiczasty, przenikliwy głos, podobny do jazgotania przekupki na targowisku...

Chłopak momentalnie stracił całą ułańską fantazję. Przez gęstą barierę oparów alkoholu przebił się bodziec, powodujący inną reakcję, równie pierwotną... Uczucie nie do stłumienia żadną substancją.

- O, mamo! - jęknął Oroczi, siniejąc ze strachu. Zemdlał, padając pod stopy swego śmiertelnego wroga.



------------



* Człowiek - lalka, wojuje marionetkami, które mają truciznę. Żywe posiadał tylko serce. Posiadał, bo nie żyje. Nie żyje, bo był Zły.

** Razić może podobieństwo tej sceny do potyczki z Rocka Lee z Kimimaro, gdy ten pierwszy był pijany jak świnia. However... Gdy pisałam ten rozdział, nie miałam pojęcia, że coś takiego w anime czy mandze już zaistniało.

***Asuma faktycznie palił fajki i faktycznie Hidan sam się przebił, żeby go pozbawić życia. Zryte, co? Ale nie jest to największa zrytość w świecie „Naruto".






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1410
il. komentarzy : 0
linii : 239
słów : 2479
znaków : 12853
data dodania : 2010-03-03

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e