FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 24 - Pomarańczowe oczy

a u t o r :    Neonka


Mamatata zbliżał się z drżącymi rękoma do nieruchomego ciała Kankuna przewalonego na bok. Sensei widział tylko długą, czarną kitę rozsnutą na trawie, jedno ucho i fioletowy materiał na plecach z symbolem rodu Tokagebi zwykle przez te włosy zasłanianym. Wzdrygnął się. Wiedział, że po ataku Rasenganem z elementem Ognia drugiej strony może po prostu NIE BYĆ. Niejednego trupa już oglądał, nie powinna być to nowość, jakieś wielkie przeżycie, ale mimo wszystko... To był przecież jego uczeń. Jounin zdecydował się ruszyć ciało.

- Kiedyś byłem NIĄ, nie uczyniłbym wtedy wielu rzeczy, a teraz... Jestem NIM! Nie powinienem tego w ogóle przeżywać! To tylko kolejne...

...zwłoki z właściwym tylko zwłokom spokojem, dały się przewrócić na plecy. Mamatata uczynił to butem.

Nie było krwi. Ani strachu na nieruchomej twarzy Kankuna. Od gardła, gdzieś do połowy brzucha ciągnęła się łata zwęglonego mięsa. Ciało, o dziwo, nie było zbyt zmasakrowane.

- Nie miał szans - ocenił racjonalnie Mamatata, a przynajmniej próbował, bo powieki dziecka wykończone fioletowymi smugami, zawarte na zawsze, i drobne ręce rozrzucone swobodnie na trawie świdrowały niebezpiecznie w zmiennym umyśle. Oblicze bez śladu życia wydawało się być bardzo łagodne. „Wszystkie mięśnie się rozluźniają, dlatego tak wygląda" - pomyślał Mamatata , pochylając się nad trupem. - Nie rozumiem, co poszło źle - dodał na głos. - Przecież nie tak miało być.

Postanowił podnieść zwłoki w celu przetransportowania ich do Konohy. Natychmiast wstrzymał oddech, bo otoczył go zapach spalonego mięsa i krwi, oraz, co oczywiste, mocnego alkoholu. „Stąd ta odwaga. Szlag by cię trafił" - pomyślał jounin, zmuszając się do dotknięcia nieboszczyka. Syknął ze zdziwienia. Ciało chłopca było bardzo ciepłe, jakby jeszcze trawił je ogień; lało się przez ręce, przy każdej próbie podniesienia. Do tego przeszkadzał kucyk, zbyt wysoko zawiązany. „Toś się wystroił, Tokagebi." - Tabu oczywiście się zdenerwował, jednym szarpnięciem rozerwał rzemyk, sprawiając, że czarna rzeka włosów rozpłynęła się po trawie.

- Nie tak miało być, słyszysz? - warknął sensei. - Miałeś wziąć się za siebie, miałeś w końcu się przełamać, zacząć się bronić, a ty... Miałeś stać się najsilniejszym shinobim w całym Kraju Ognia, dorosnąć i dziękować mi ze łzami w oczach. Dlaczego to zrobiłeś? Jak śmiałeś umrzeć! Tokagebi, gadzie, nie pozwalam ci, słyszysz?

Włosy „wężowatego"... jeszcze niedawno powiewały dziarsko na wietrze; szerokie usta ciskały obelgi pod adresem wroga, a szczupłe dłonie formowały się w pieczęcie... już nigdy tak się nie stanie. Wszystko zgnije pod paroma metrami ziemi w skromnej drewnianej trumnie. Uschnie kilka kwiatów, wypali się kilka płomieni... Wszyscy zapomną, jak wyglądał Kankun Tokagebi znany też jako „Oroczi". Prawie wszyscy...

„ Zaraz... dlaczego szarpię to ciało? To przecież człowiek, nie żaden gad. Dziecko... Mój uczeń" - myślał jounin. - „Ja... płaczę? Dlaczego ja płaczę, przecież..."

- Kankun - szepnął Mamatata. Chyba po raz pierwszy zwrócił się doń po imieniu. Przez moment się wahał, po czym pogładził hermafrodytyczną dłonią stygnący policzek chłopca. - Czy to moja wina?

Gdyby nie ewidentnie śmiertelna rana, Tokagebi wyglądałby, jakby spał. Bo spał rzeczywiście. Tabu przypomniał sobie, że też tak chciał kiedyś zasnąć, po wyjątkowo morderczym treningu. Kiedy jeszcze miał uczucia, jakiekolwiek. Kiedy był NIĄ.

}} Dziewczyna o kręconych włosach była cała pokiereszowana. Ledwo się ruszała.

- Wiedziałem że kobiety do niczego się nie nadają. To tylko bezużyteczne ścierwo - mówił Ktoś z Cienia. Rzucając cień także na nią. - Słyszysz, jesteś nikim, nawet nie potrafisz uderzyć tak, by zabić.

Kunoichi zebrała resztkę sił i, formując na pięściach sztylety z chakry i powietrza, przypuściła atak. Widmowe ostrze świsnęło tuż przy szyi przeciwnika, tamten zdążył teleportować się kilka metrów dalej. - Co tak słabo? - zadrwił. - Ty chyba nie chcesz przeżyć tej walki. I dobrze, bo nieudacznicy nie są tego god...

Naraz osobnik niechybnie zginął. Bo tamta dziewczyna okazała się być klonem, a od tyłu zaszedł go oryginał.

Tylko dlaczego, stojąc nad trupem, nie cieszyła się z szybkiego zwycięstwa? Dlaczego szeptała następujące słowa: „Jeśli naprawdę tak miało być... Spoczywaj w pokoju, sensei." {{

- Czy to możliwe? Ty... przejrzałeś mnie. Przejrzałeś, co chcę zrobić. - Po tej retrospekcji jounin przywołał w umyśle inne... Niezrozumiałe zachowania swojego ucznia - ucieczki, wagary, parowanie ciosów, niechęć do obrony. Oraz spojrzenie - pełne uporu. Wszystko się zgadzało. Kankun musiał się domyśleć, że Tabu pragnął uwolnić jego instynkt.

Czynnikiem łamiącym ostatnią barierę jest morderstwo. Pierwsza krew. Najlepiej bliskiej osoby.

„Zrozumiałeś, o co chodzi, lepiej niż myślałem. Miałeś MNIE zabić, a nie siebie, idioto! Dlaczego... ocaliłeś mi życie? To ja cię wybrałem, Tokagebi! Wybrałem swój koniec i to miałeś być ty.*"

Samodestrukcja Kankuna była oczywista – miał mnóstwo chakry, a przestał ją emitować w jednym momencie. Zerwał też połączenie z summonami, dobrowolnie. Mógł się bez problemu obronić przed missing - ninami. Ba, był w stanie uśmiercić samego Mamatatę, przy okazji każdego spotkania, ale z jakichś powodów nie chciał do tego dopuścić.

"Przegrałeś Orochimaru. I ty, Tabu" - dźwięczały senseiowi w głowie ostatnie słowa Kankuna. Tak, mężczyzna słyszał je, mimo, że wypowiadane szeptem. Wcześniej zignorował zdanie, odbierając mu jakiekolwiek znaczenie. - Czy to jest ta „Wola Ognia"? - pytał siebie, nadal zdziwiony.

Trup milczał. Ciemne ślady pod oczami o dziwo nie czyniły go upiornym.

- Ja... chciałem tylko, żebyś przez wściekłość dotarł do prawdziwej siły – mówił mężczyzna. - Myślałem, że jesteś bardziej podobny do twojego wuja, że ze skrupułami nie będzie problemów. A ty... zobaczyłeś przyszłego siebie i przeraziłeś się. Pragnąłeś zapobiec procesowi, który jawił ci się, słusznie, jako nieodwracalny oraz mógł zaszkodzić twojej Wiosce. Chciałeś ocalić świat przed samym sobą! Kankun, nigdy w życiu czegoś podobnego nie widziałem.

Wiatr szeleścił w gałęziach drzew, trącał źdźbła traw. Ptaki milkły, przeczuwając, że dzień ma się ku końcowi. Mamatata spojrzał w niebo.

- Zapomniałem, jaka jest cena za przekroczenie granicy, ty - doskonale zdawałeś sobie z tego sprawę. Pomyśleć, że wszyscy uważali cię za potwora. Nie zdążyłeś się przekonać, że nim nie byłeś. Rozumiesz, Tokagebi? Byłeś wspaniały, a ja...

Przestał patrzeć w chmury, krwawiące światłem zachodu słońca, bo wyczuł chropowatą dłonią, że oblicze Kankuna jest mokre od jego własnych, Tabu, łez.

- Jaki jestem? Cierpiałem przez całe życie i kim się stałem? Kimś, kim wszyscy się brzydzą. Niby szanują, ale tak naprawdę... nie lubią. Cóż, też nie byłeś święty, z wyrachowaniem działałeś mi na nerwy; wkurzyłeś mnie na przykład swym bezkompromisowym podglądactwem, a ja łatwo wpadam w gniew z byle powodu; często nie wiem, co mówię. Zrozum... Wszyscy wiedzą i wszyscy plotkują na mój temat. Ale, skoro jestem dorosły, powinienem być mądrzejszy. Nie powinienem robić ci... tego, czego sam padłem ofiarą w Iro – Gakure. Przepraszam cię, Kankun. Popełniłem błąd, za który zapłaciłeś... najwyższą cenę. – Przy ostatnich dwóch słowach głos Tabu się załamał, stając się cichy jak szemrzący strumień. Ręce, bezwiednie bawiące się włosami trupa, znieruchomiały - Chcę, byś coś wiedział... Najlepiej wszystko. Twoja śmierć to nie jedyny błąd w moim życiu. Mam sporo defektów. Najgorszym z nich jest fakt, że... - Mężczyzna rozejrzał się bacznie, czy nikt nie podsłuchuje czy nie podgląda. - Sikam do łóżka. Tak, Kankun, dobrze usłyszałeś. Muszę podkładać sobie folię, czasem popuszczam nawet w czasie misji rangi S. Do tego... niektóre części ciała mi odpadają; biegam po mieszkaniu bez celu i sensu; jak nie mam nic do roboty, wpadam w panikę, a jak ktoś mnie skrytykuje – płaczę w poduszkę albo w pluszowego misia. Bo śpię z maskotkami, wiesz? Nie mam do kogo się przytulić. Nikt mnie nie kocha, mimo że mam pieniądze czy wybitne osiągnięcia, jestem zerem, po prostu zerem! Dodatkowo przyznam ci się... Zawsze podobać mi się będą faceci.

Spojrzał w dół, na nieruchomą twarz ucznia. Nagle...

… Kankun otworzył oko. Wielkie i przekrwione.

Mamatata otworzył szerzej swoje.

- O żesz tłusty Buddo! Shinigami! Nie wiedziałem, że są aż tak brzydkie!- wybełkotał „wężowiec". Minę miał tępą i kretyńską.

- Kankun. To ja, twój sensei.

Chłopak rozwarł drugie oko. Źrenice zwęziły mu się ze strachu.

- Tokagebi, dlaczego wyruszyłeś na misję bez mojej zgody? Nie bój się. Już dobrze. Już wszystko w porządku.

Kankun rozluźnił się, oddychając już swobodniej.

- Boli cię coś? - zapytał zasadniczo sensei. Minę miał niewyraźną. Nie był pewny, ile z jego monologu dotarło do najwyraźniej żywego chłopca.

- Nnie... - odparł narkotycznie „wężowaty", przymykając oczy. - Psze pana senseia, ile tu gwiazd...

Mamatata żadnych gwiazd nie zauważył.

- Jak to przeżyłeś? - Tabu dodał do głosu trochę spokoju, co zaraz przyniosło skutek.

- Ja... Nie wiem... Gdy wiedziałem już, że to się stanie, rozluźniłem się, tak mocno... - mówił rozciągle Kankun. Zawiesił się w pół słowa.

- Nieważne, nie męcz się już. Zabiorę cię do wioski. I tak nie wygląda to najlepiej. Masz spalone żebra, uszkodzone płuca... Dobrze, że nie doszło do serca.

- Mały Wóz, Wielki Wóz, radiowóz – ględził „wężowaty", wskazując palcem na nieistniejące konstelacje.

„Jednak to ciota" - pomyślał Tabu.

Długo przemywał wypaloną ranę letnią wodą. Nim ostatecznie zabezpieczył uraz, patrzył przez chwilę, jak pod cienką warstwą zwęglonej tkanki pracuje nietknięte serce.

Kankun, wzięty na ręce, zamarł na nowo, zacisnąwszy powieki. Stał się nagle bardzo wiotki, przez to ciężki; głowa spoczęła na ramieniu najgorszego wroga, zaskakująco ufnie. Jounin nie dbał już o to, jak przywitają go w osadzie. Mimo wszystko chłopak wymagał natychmiastowej pomocy. Nerwy prędzej czy później dostarczą do mózgu informację o uszkodzeniach; bez odpowiednich medykamentów „wężowaty" będzie konał w męczarniach.

Zanim uczeń stracił świadomość, Tabu zauważył coś ciekawego; wcześniej nie miał okazji, by dokładnie przyjrzeć się oczom Kankuna. Tęczówki nie były, jak w przypadku Sannina Orochimaru jadowicie zielone, ale połyskiwały ciepłym pomarańczem.

- Nie będę cię już trenował. To mnie przerosło – szepnął Tabu, odchylając nieprzytoczonemu głowę; najdelikatniej jak potrafił, by nie zbudzić najpotężniejszego wojownika jakiego znał. By nie sprawić mu bólu. Już nigdy więcej.


-----------------


*Japońskie aż boli.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1385
il. komentarzy : 0
linii : 100
słów : 1986
znaków : 10779
data dodania : 2010-03-06

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e