FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 26 - Jutsu Słabeuszy

a u t o r :    Neonka


Nie mam pojęcia jak opisywać mangę i anime. Jak przetłumaczyć na język literatury coś, co jest przecież rysunkowe, więc... płaskie? Z tą dwuwymiarowością nie do końca można się zgodzić, bo tło i postacie wspomagane są powściągliwym cieniem, pełzającym po ich uproszczonych powierzchniach. Co zrobić, by czytelnik odczuł to samo, co odczuwa widz, posiłkujący się głównie wzrokiem i słuchem? Może należy ograniczyć udział wszystkich zmysłów? Manga nie pachnie przecież, przeciwnie niż rzeczywistość, chyba że papierem i farbą drukarską; anime – oglądając je, czuje się woń nagrzanego plastiku i metalu, obecnego w odbiorniku telewizyjnym, czy w monitorze komputera.

Można tylko próbować sobie wyobrazić, później opisać rzeczy, które się widzi. Teraz widzę Kankuna. Gdzież on jest?

Oto siedzi w wielkiej sali, w centrum uwagi; blada cera o chorobliwym, zielonkawym odcieniu i osłabienie rysunkowego ciała przywodzą na myśl niedawne straszliwe przeżycia. Chłopak patrzy w podłogę, nie śmie nawet zerknąć na otoczenie. A ma powody, bo wokół niego gromadzi się obca, złowroga energia kilkudziesięciu postaci. Twarde podeszwy obuwia wywołują trzask drewnianych paneli. Zgrzytają cudze zęby – nic dziwnego, zwłaszcza, jeśli są kłami. Poszczekuje pies. Czyjeś szorstkie ręce, mające zapewne na sumieniu niejedno ludzkie życie, przesuwają się leniwie po pergaminach zwojów. Pobrzękują ostrza przytroczone do pasów lub tkwiące w kieszeniach, szeleszczą płaszcze, kamizelki wojskowopodobne, rękawice i bandaże, rozlega się mlask, spowodowany obecnością kilku stołów zastawionych przekąskami. Same dźwięki przyprawić mogą o mimowolne zwijanie się w kulkę, kłucie w wątrobie czy o nadmierną śliskość rąk.

Najznamienitsi wojownicy Wioski, raz po raz wymieniając uwagi, wpatrywali się z żywym zainteresowaniem w wężowate jestestwo.

Przybył więc Shikamaru Nara ze swoją wiecznie znudzoną miną. Dziś była ona znacznie mniej znudzona, co oznacza święto. Jak ten osobnik wygląda, powiem gwoli przypomnienia: ubrany na szaro typ o twarzy cwaniaczka. Na głowie Shikamaru gości szarobrązowa kita, nie wiedzieć czemu stercząca ku chmurom i niebiosom. W uszach kolczyki jak u Adama Małysza. Bluzeczka siatkowa. Gatki do kolan. Sandałki. Cool. Tokagebi przełknął ślinę, wiedział, że na sam widok mężczyzny powinien schować się w trawie. Ale trawy nie było. Była sala. Papierowe ściany i duże okna. Jak w akwarium.

Obok Shikamaru stała druga bestia, zwana przez innych Neji Hyuuga, posiadająca też nieco hippisowski imidż - długie włosiska koloru ciemnej piwnicy. Mina różniła się tylko tym, że była mniej znudzona, a bardziej wyniosła. Neji, jak jego synuś Hizashi Junior, ba, jak wszystkie Hyuugi, miał Byakugana. Potrząsając luźną koszulą o wyjątkowo niewinnym odcieniu bieli, lustrował Kankuna na wylot pastelowoniebieskimi patrzałkami. Przy nodze trzymał jakiegoś kija (może to był miecz, cholera wie). Orocziemu momentalnie przypomniało się zdarzenie przy Ichiraku Ramen, jęknął mimowolnie, usiłując zasłonić rękoma twarz.

Dalej znajdował się Yamato, sztywny jak klocek drewna, które nomen omen zawzięcie produkował podczas walki. Yamato był porządnie ostrzyżony (czyli na gejka), z fizjonomii patrzyło mu jak Kapitanowi Planecie - poczciwie i kretyńsko. Ubiór – niemalże typowy dla shinobiego Konohy, jedynie na policzkach znajdowały się jakieś stalowe ochraniacze, przywodzące na myśl tylko jedno zdanie: „This is Sparta!” „No, this is madness” - odparłby Tokagebi, gdyby ktokolwiek nakazał mu się do Yamato zbliżyć.

Kolejny w galerii był Sabaku no Kankuro, który przybył tu zza granicy na zbliżające się święto narodowe (żarcie i te sprawy). Na zakazanej gębie widniały wiśniowe malunki, głowę ozdabiało skrzyżowanie płachty z kocimi uszami, a korpulentny korpus okalał powłóczysty, czarny strój (ta, ciemne wyszczupla). Kankuro był władcą marionetek, czyli z czubków palców wystrzeliwały mu takie promienie chakry i mógł kierować, czym tylko zapragnął; zwykle było to wielonożne, drewniane, jadowite i zrobione przez samego Kankuro. Skoro posługiwał się lalkami, ubiorem przypominał teatr. Może czasem ściągał swój specyficzny mundurek, co byłoby dla młodego mężczyzny całkiem korzystne, ale na pewno na oficjalnych spotkaniach musiał to nosić. Albo chciał? Whatever. Tokagebi by nie chciał.

Obok Kankuro stał brat – Sabaku no Gaara. Gdyby nie cysterna na piach, Gaara przypominałby rudą wersję Małego Księcia, patrzącego refleksyjnie z krawędzi planety na zachód słońca. A tak przypominał po prostu Małego Księcia z cysterną na plecach. Rzeczona cysterna to wielkie, ceramiczne naczynie w kształcie bałwanka. Trzeci Kazekage potrafi kierować ziarenkami piasku za pomocą chakry czy też siły woli, a gurda** jest po to, by nie zostać bez podstawowej broni w miejscu, gdzie brakuje odpowiedniego, sypkiego podłoża. Z piasku tam zawartego korzystał również demon, niegdyś w Gaarze zapieczętowany. Czego ludzie nie wymyślą, żeby się nawzajem napier...

Dalej kilku nieznanych shinobich, tych z młodszego pokolenia, a za ich plecami... Znowu znajoma twarz! Ohydny megazbol, stary dobry Jiraya. Jako jedyny nie wpatrywał się uważnie w Kankuna; pochłaniało go bez reszty notowanie czegoś w swoim obleśnym zeszyciku. Nie przestawał się uśmiechać. Oroczi odetchnął z ulgą na widok osoby, której nie kojarzył z zagrożeniem, poczuł się minimalnie pewniej.

Dalej Kakashi, Iruka, nawet Ebisu... Zobaczcie w Wikipedii, jak wyglądają. Mnie się nie chce tego wypisywać. Kiba, Shino, Chouji, Rock Lee... Oraz wielu, wielu innych. Dziwi jedno - jakim cudem to kanoniczne stado, po bojach wszelakich praktycznie nie straciło na liczebności?

Dlaczego w ogóle się zgromadziło? Czy nie ma innych, ciekawszych zajęć?



+++



- Skoro Mamatata, ekhm, zrezygnował, kto go będzie uczył?

- Myślę, że powinien go przejąć ktoś o podobnych zdolnościach.

- A jakie posiada?

- Neji, co tam widzisz?

- Rzecz nieprawdopodobna. Zauważyłem dwa razy więcej ognisk chakry niż u normalnych ludzi. Na całej powierzchni organizmu, oprócz blizny po oparzeniu oczywiście.

-To oznacza dwa razy więcej nerwów, bo sieć chakry, jak wiadomo, splata się z układem nerwowym. Dlatego chłopak silnie reaguje nawet na najmniejszy uraz.

Tak, Kankun czuł się jak obiekt - totalnie odczłowieczony, sprowadzony do roli robaczka pod lupą. To ktoś badał reakcję jego źrenic na ostre światło, to zajrzał mu w zęby jak koniowi, to macał kończyny, to uchylił bandaża, żeby obejrzeć bliznę, jakiś typ w obcisłym zielonym kombinezonie trącał go nawet końcem kija, gadając coś o odruchach i totalnym braku „siły młodości”.

- Jak to możliwe, że umie przywołać ogromną ilość węży, nawet Mandę, ale nie umie się szybko poruszać?

- U niego chakra przepływa przez kończyny jak przez kabel, oddziałując na wszystko, co jest na zewnątrz, ale nie włącza mięśni do swego obiegu. Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. To musi być jakaś wrodzona wada.

- Za to chłopak nie musi tworzyć większości pieczęci.

- Jakim cudem?

-Tworzy je... w głowie. Pieczęć formowana z rąk służy ukierunkowaniu energii, aby przetworzyć ją w określone jutsu. On to robi już w umyśle.

-Że co?

(-Mlask, mlask! Dobre chrupeczki.)

- U przeciętnego shinobi chakra przebywa drogę: „umysł, ciało, otoczenie” u niego „umysł i od razu otoczenie.”

- Wiecie, dlaczego nie musi używać krwi do summoningu? Jak wiadomo, przygryzanie służy lepszemu transferowi chakry poza organizm. On ma na tyle energii, dodatkowo na tyle silnej, że nie musi tego robić.

- Po prostu działa bezpośrednio.

- Wygodne.

- Za to taijutsu leży i kwiczy, bo nasz wężowniczek ma problem z kierowaniem własnym ciałem.

- Znane.

- Nie poskacze sobie po drzewach z prędkością dużego fiata, nie uderzy też tak silnie, by wgnieść kogoś w cement.

- Smutne.

- Sprawdźmy szczegółowo jego możliwości. Kankunie, postarasz się zrobić wszystko, co panowie każą.

- Przywołaj węża.

- Każ wężowi mnie zaatakować.

- Odwołaj węża.

- Spróbuj się sklonować.

- Kiepsko.

- Powiedziałbym nawet, że nic z tego.

- Kankunie, podskocz w górę.

- Biegnij po ścianie.

- Biegnij po suficie.

- Trzymać się trzyma, nawet powierzchni pionowych, ale jest... powolny.

- Ups. Spadł na łeb.

- A to pech.

-Żyje.

-A to szczęście.

- Kankunie, przywołaj węża.

- Każ mu robić ósemki.

(- Kręci mi się w głowie – pomyślała Maguda.)

- Może Jiraya by go uczył?

- Za stary już jestem.

- Odwołaj węża.

- Nie, nie odwołuj.

- Shikamaru, ty?

- Nie bardzo chyba. Co ma cień do węża?

- Oprzyj się cieniowi.

- Nie oprze się cieniowi. To ninjutsu krępuje jego ciało, z którym Kankun i tak ma problem. To nie może być główny nurt treningu.

- Neji?

- Co ja mu mogę zrobić? Przecież on nie ma Byakugana.

- Chronić punkty chakry.

- Jak będzie się niemrawo poruszał, nic z tej obrony nie będzie.

- Rock Lee? Może uzupełnisz jego braki?

- Pomysł niezły, ale tylko na chwilę. Nie potrafię skupiać chakry, tym samym używać jej na zewnątrz ciała, więc mogę Kankuna uczyć tylko taijutsu. Genjutsu i ninjutsu zostaną zaniedbane. Nie może być tak, że chłopak bazuje tylko na mocnych stronach, a słabe ignoruje, ani na odwrót, dlatego musi znaleźć kogoś, kto odrabiając jego zaległości, także rozwinie talenty.

- Kiba?

- Czemu nie? Zobaczymy tylko... Kankun sam nie zrobi swojego klona, ale jego wąż zrobi. Kankunie, każ zrobić wężowi swojego klona.

-Zrobił.

-Dobrze, niby wykonał. Jednak jest problem, przemyślcie go panowie - co mu z dwóch klonów o wyjątkowo nierównomiernych cechach? Zwierzęcej Jedności z tego nie będzie, poza tym ja się znam na psach, nie na gadach.

- Gaara?

- Faktycznie, przypomina mnie. Nie muszę zbytnio się poruszać, piasek wszystko za mnie załatwia. Może w tym wypadku tak powinno być z wężami. Ale węże to nie moja branża. Poza tym jestem Kazekage i mam mnóstwo obowiązków. Niby mogę wziąć chłopaka do Suny i przydzielić komuś z naszych, lecz u nas nie ma drzew, a Kankun ponoć, wedle wskazań Hokage, źle się sprawdza na otwartym terenie.

- Kankunie, połącz się umysłem z wężem i każ mu zrobić coś telepatycznie. Na przykład rozwalić tą szafkę.

Wąż zniszczył papierową ścianę.

- Miał meblościankę.

- Szczegół.

- Mimo wszystko niegłupi pomysł. Przy doszlifowaniu efekty mogą być co najmniej interesujące.

- Kankuro? Może ty byś się nim zajął? Oderwij się od tej sałatki.

- Dobźe – rzekł „teatralny” - Kankunie, czy jak ci tam, wypufć w czubkówf palców promienie chakry i połąć z wężem, dobźe, dobźe, pięknie. Teraz on będzie twoim ciałem.

- Kankuro, z łaski swojej, nie mów z pełnymi ustami, bo nikt cię nie rozumie – powiedział Neji.

- Poszczuf cię moją marionetką? - rozzłościł się obywatel Wioski Piasku, już, już chwytając za pasek czegoś w rodzaju mumii, co dźwigał na plecach.

Hyuuga w odpowiedzi wytrzeszczył swe oczy, wokół których powstały znajome wężowatemu żyłki; i wyciągnął ręce przed siebie, jakby gołymi dłońmi miał ciąć drewno.

Plastikowe opakowanie po sałatce z tuńczyka potoczyło się po heblowanej podłodze.

- Hola, hola, panowie! Nie potrzebujemy bójki.

- Zwłaszcza, że pojawił się nam następny pomysł na rozwój postaci Tokagebiego. Nie ma jak dobra szkoła w Sunie.

Sabaku no Kankuro omiótł otoczenie (zwłaszcza Hyuugę) spojrzeniem pt. „macie szczęście” i poszedł do stolika po następną porcję jedzenia.

-To kto go będzie uczył?

-Teoretycznie każdy z nas mógłby.

-Trzeba zadecydować.

- Kankun, wydłuż kończynę.

- Używa do tego skomplikowanej pieczęci.

Zagadkowe. Orochimaru nie stosował żadnej.
- Kankun, a teraz nogę.

- Przywołaj drugiego węża.

- Mniejszego.

- Większego.

Hałas narastał, krąg się zacieśniał, wojownicy przekrzykiwali się nawzajem jak na Mundialu. Polecenia były wydawane coraz szybciej i szybciej. W pewnym momencie Kankun zachwiał się i znalazł się na podłodze, padając na nią bezwładnie.

- O, zemdlał.

- Co się stało?

Zaaferowanie trwało.

- Nie stracił przytomności. To owe ciekawe kekkei genkai. Chyba poczuł się zagrożony i samo się uaktywniło.

-Jak i wcześniej, kiedy Rasengan z Elementem Ognia zatopił mu się w piersi. Na szczęście ta konkretna broń najpierw miażdży, a potem spala, co zmiażdżyła, dlatego walka w Kusa - Gakure nie skończyła się śmiercią chłopaka, ani trwałym kalectwem.

- Przykładowo przy Kwiecie Feniksa nie miałby szans, tym bardziej przy Amaterasu. Również gdyby tym przestępcom przyszło do głowy, żeby jeszcze raz, po aktywowaniu przez Kankuna kekkei genkai, potraktować go silniejszym Katonem, byłoby... pozamiatane.

- Dobra, ale co to za technika?

- Zwana jest Trzcinowe Kości** albo Jutsu Słabeuszy. Zdolność bardzo rzadko spotykana.

- Jutsu Słabeuszy? Skąd ta nazwa?

- Natura, skąpiąc nam pewnych cech, zawsze dąży do równowagi i obdarza innymi. Nosiciele Ashi no Kosshi czyli Trzcinowych Kości często są zbyt słabi i powolni, by zostać shinobi, dodatkowo technika uaktywnia się jedynie w chwili najwyższego zagrożenia, inaczej nie sposób wykazać, że nią w ogóle dysponujesz. Pamiętacie zdolności genetyczne klanu Kaguya? Justu Słabeuszy jest jakoby ich przeciwieństwem, z ta różnicą, że nie tylko kości, ale także mięśnie i ścięgna, każda komórka staje się tak miękka i elastyczna, ze trudno ją uszkodzić. Próbowaliście kiedyś przebić kauczuk?

-Ba, kto nie próbował. Było to... irytujące.

- Kankun nie umie jeszcze kontrolować uaktywniania swojej techniki. I niewiele o niej wiadomo. Praktycznie nic.

- Interesujące.

- Niby ciało tak skekkeigenkaizowane można zniszczyć w bardzo wysokiej lub bardzo niskiej temperaturze, jednak w normalnych warunkach jest nie do przecięcia i zmiażdżenia. Odbije też shurikeny i kunai – ilustrował Neji, zapamiętale dźgając białą skórę „obiektu doświadczalnego” wyjętym zza pasa ostrzem.

- Nie do pomyślenia. Paradoksalnie, poddając się ciosowi, unika go.

- Nie wierzę.

- Kopnij. Śmiało, nic się nie stanie.

- A wrażliwość na ból?

- Nerwy są wyłączone. Teraz chłopak nie czuje niczego. To jakby... Ratunek dla jego nadwrażliwości.

Typ zwany Kotetsu mógł już bezpiecznie dać upust swej fascynacji. Kankun odbił się od jego stopy jak gumowa piłka, potem od ściany i wylądował bezpiecznie na ziemi.

- Też bym przetestował – zadeklarował się kto inny.

- Ja też chcę!

- I ja!

- Shino, podaję do ciebie!

- Robaki przejmują... Łap, Shika Shika.

-Proszę państwa! Trybuny szaleją! Shikamaru Nara podaje do Kiby Inuzuki, który pięknym dryblingiem wychodzi z sytuacji podbramkowej, piłkę przejmuje pies Akamaru, który przerzuca ją do Yamato, który za pośrednictwem „drewnianego jutsu” podaje do Nejiego... Proszę państwa, gooool!!!

Kankun odpadł od ściany, na której wyrysowana była brązowa rama.

A powietrze przeciął kobiecy wrzask:

- Co tu się dzieje!

Drzwi się otworzyły. Stanęła w nich rozgniewana Sakura Haruno z różowymi włosami upiętymi w nobliwy kok, co upodabniało ją bardziej do zrzędliwej nauczycielki niż japońskiej piękności rodem z „Wyznań gejszy”. Tuż za swą uczennicą kroczyła Gondaime Tsunade z zaciśniętą pięścią oraz sam Hokage, Naruto Uzumaki, zerkający bezmyślnie, z wyrazem kompletnego zdziwienia, spod swojego szerokiego kapelusza (który mu pasował jak psu kołnierz przeciwpchelny).

- Dlaczego go kopiesz? - krzyknęła różowowłosa. Uważała, iż kobiety nie są zobowiązane, w takim stopniu jak mężczyźni, do ukrywania emocji; nigdy więc nie powstrzymywała się zbytnio.

-Nic mu nie będzie, po prostu testujemy... - zająknął się Neji.

- Kości ze Trzciny i te sprawy... - wyjaśniał Shikamaru.

- Jakie trzciny? Zostawić kilku facetów samych i od razu jakieś kretyństwo się wykluje. Kankun, nic ci się nie stało?

-”Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie” - wyszeptał wężowaty.

- Widzisz, Sakurko, nic mu nie jest - uśmiechnął się Hyuuga.

- Macie szczęście.

- Podjęliście już decyzję? - zapytała rzeczowo „babcia” Tsunade.

- Jakby to powiedzieć... Nie. - Zakłopotany „Shika Shika” podrapał się w tył głowy.

- Wiedziałam! Na szczęście nie będzie to żaden z was, głupki! - prychnęła Haruno.

- Sssakura, uspokój się, nnie wszyscy faceci są źli... - odezwał się Naruto, profilaktycznie odsuwając się od koleżanki.

- No ty nie, bo jesteś moim przyjacielem z drużyny, ale oni... - odparła młoda kobieta, wskazując palcem na grupę shinobich.

- Znowu szaleje. Sakurko, to nie nasza wina, że on... zginął... Nepodyma... Uwierz mi, on tego nie zrobił specjalnie. Umiera się ot tak i raczej nie ma się na to wpływu - próbował łagodzić sytuację Neji. W jego wykonaniu tak czułe słowa były niezwykłe. Może robił się miły, kiedy przeczuwał, że może oberwać?

- Pilnuj swojego krzyżyka na czole, bo to doskonały cel! - rozeźliła się różowowłosa.

- Nie żartuj z Pieczęci Zamkniętego Ptaka. – Hyuuga założył ręce na piersi - Przecież nie jest dekoracją, tylko brzemieniem i tragedią – dodał dramatycznie.

- Dobrze, nie wspomnę więcej o twoim Zamkniętym Ptaku, będącym brzemieniem i tragedią – westchnęła Sakura.

Neji, obrażony, mruknął coś i obrócił się do niej plecami.

- Spokojnie. Przewidziałem, że będzie problem z wyborem - powiedział poważnie Siódmy Hokage. Czasem, gdy rezygnował z infantylnych zachowań, przypominał swojego ojca. - A skoro nie możemy czekać, sam wyznaczyłem kandydata. Mam nadzieję, że będzie odpowiedni.

W drzwiach pojawiła się tajemnicza postać; tajemnicza, dopóki nie weszła w smugę światła.



----------------



* Wszyscy wymienieni z imienia (oprócz Kankuna Tokagebi oczywiście) jak najbardziej występują w oryginale.

** Gurda czyli cysterna. Czyli naczynie. Czyli to, co Gaara nosi na plecach.

*** Niestety miałam Pomysł. Autorski.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1555
il. komentarzy : 0
linii : 308
słów : 3339
znaków : 17978
data dodania : 2010-04-21

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e