FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



"Kankun" nie znaczy kompletnie nic (Naruto fanfic) -- Notka 28 - Łowcy Hidana

a u t o r :    Neonka


Nie wiadomo skąd przylazł Hidan. Jak się przedostał przez bramy, też nie wiadomo. Złośliwe bydlę postury braci Mroczków, chude jak szczapa, chętnie eksponujące swe wątłe mięśnie za pomocą częściowego rozpięcia nienagannie czystego płaszcza w czerwone chmury (identycznego, jak miał Unmei, tylko w dużo lepszym stanie). Na głowie stworzenie spedalone było fryzurką na Draco Malfoya, na szyi zniewolone zarysowaną opaską Wioski Ukrytej w Gorących Źródłach; w dłoni dzierżyło narzędzie do zadawania ran kłutych - metalowy szpikulec o długości przeszło pół metra. Kompozycji dopełniały spodnie barwy }}ocean blue{{ oraz „buty bez palców i pięt” z lubością chrzęszczące po oszronionej trawie. Pokrojem ogólnym nie różniłby się Hidan zbytnio od Koresakiego, gdyby nie wyżej wspomniana ekstrawagancja w obliczu kalendarzowej zimy - naga klatka piersiowa. Widocznie chęć zaprezentowania swych wdzięków była silniejsza niż ostatni przymrozek.

Osobnika wykopały z ziemi jakieś Fanki*, poskładały do kupy, a zobaczywszy, że jest mniej przystojny niż na fanartach, porzuciły na drodze. I sobie żył. ( Cały czas sobie żył, bo był nieśmiertelny, ale teraz mógł żyć pełnią życia. ) Obijał się więc po świecie, szukając ofiary dla Jashina, swego bożka ( na ile realnego - nie wiadomo ) i kombinował, gdzie by tu odprawić kolejny rytuał.

Więc stanął nad nimi wczesnym rankiem, zły omen, zabytek dawnych czasów, kładąc na dwójkę konoszan swój długi, kanciasty cień.

Zaskoczył Kankuna na spaniu, a Unmeiego na bezmyślnym patrzeniu się w jeden punkt, i zachichotał złowieszczo przycienkawym głosem.

Sensei natychmiast poderwał się z ziemi, stając niepewnie na drętwiejących kończynach (o tak, oni często stoją, ponieważ fundusze mogą nie pozwalać na narysowanie bardziej złożonego ruchu). I gapił się osłupiały w zjawisko, które dawno nie powinno mieć miejsca.

- Jashin potrzebuje ofiary specjalnej, bo dziś jest jego specjalne święto; najlepiej młodej i niewinnej. Oraz niebylejakiej. Dlatego przyszedłem po Konoha no Tokagebiego - ogłosił przybysz, uśmiechając się opętańczo. - Odsuń się waść, jeśli chcesz ocalić życie i spieprzaj stąd. Hm, krewny Orochimaru, o adekwatnej kombinacji genów. To jest coś.

- Hidan? Jeszcze żyjesz, pierdolcu? Ani mi się śni uciekać - odparł Unmei. - Kankun, nie wstawaj. Nie ruszaj się nawet! To bardzo niebezpieczne!

Wężowaty, widząc ogromną kosę o trzech ostrzach, przymocowaną, niczym jedyne skrzydło upadłego anioła, na plecach Hidana, i szpikulec, połyskujący psychodelicznym różem w promieniach wschodzącego słońca, bez dyskusji przypłaszczył się mocniej do ziemi.

- Przeszkadzasz mi, śmieciu. Jeszcze nie zrozumiałeś? - rzekł pogodnie jashinista, zwracając się do Koresakiego.

- „Śmieciu”? Widzę, że nie ma parodii o Akatsuki. Wszystko to szczera prawda. Byliście zwykłą bandą kretynów. Jeśli myślisz, że oddam ci kogokolwiek bez walki - grubo się mylisz. „Akatsuki”- idealna nazwa dla podrzędnego baru. Doskonale określałaby, kiedy się z niego wychodzi.** - Unmei wyprostował się z godnością.

- Chyba wiesz, kim jestem, wiesz, co oznacza taka mowa do mnie, koguciku – warknął śmiertelnie obrażony Hidan, wkładając szpikulec za pas. Dobywając kosy. Łańcuch, który był przypięty do jej drzewca, zadźwięczał niepokojąco.

Unmei nie odpowiedział. Pochylił głowę. W końcu spojrzał Hidanowi prosto w oczy.

- Wiem, jesteś słabeuszem i pedałem, co jęczy, jak mu się paznokietek złamie - rzekł zupełnie nie swoim głosem. Na jego twarz wpełzł drwiący półuśmiech. Odnosiło się wrażenie, iż czarnowłosy traktuje rozmówcę z góry, co dziwnie kłóciło się z zachowaniami prezentowanymi przez Koresakiego w ciągu kilku ostatnich dni.

- Jestem najlepsiejszy, zaraz ci przyrąbię – stwierdził Hidan.

I, rzecz oczywista, bez zbędnych ceregieli panowie się na siebie rzucili.

Unmei, mając za plecami wygaszone ognisko i Kankuna, wykonał skok w kierunku Hidana. Cisnął kilkoma kunaiami.

Hidan cofnął się. Odbił to kosą.

Unmei postąpił parę metrów naprzód, nie przestając rzucać żelastwem. Niewielki shuriken przeleciał tuż nad szarobiałą, ulizaną fryzurą.

Hidan, zdziwiony instynktem kamikadze przeciwnika, cofnął się znowu.

Unmei wyraźnie starał się zagarnąć jak najwięcej terenu dla siebie, tym samym odepchnąć rywala jak najdalej od miejsca, gdzie aktualnie przebywał Tokagebi. Bez względu na cenę. Ponowił atak, miotając jakimś piorunem kulistym, który specyficznie popiskiwał.

Hidan nie odbił tego kosą, ale sprawił, iż się uziemiło. Gdy piorun trafił w metal, Hidan kosę puścił.

Unmei, korzystając z chwilowej bezbronności jashinisty, zasadził z kopa.

Hidan również. Specyficzne buty zderzyły się z nadludzką prędkością.

Unmei zaklął, bo celował w jaja.

Hidan, pytając, gdzie tu „droga nindżów”, honor i takie tam, złapał przeciwnika i go przez siebie przerzucił.

Tamten zarył facjatą w grunt, zauważył w końcu, że piasek jest ciemnobrązowy.

Hidan sięgnął po kosę i skoczył w kierunku Kankuna. Ruch był lekceważący i próżny.

Unmei podniósł rękę i huknął z całej siły w piach. Utworzyła się fala uderzeniowa, kosząca drzewa i inne twory natury. Rozeszła się koliście.
Hidan dalej żył.

Ummei się zirytował, gdy zauważył, że uszkodził jashiniście tylko ubranie.

Tamten dumnie wypiął klatę. Żeberka tryumfowały.

Unmei spojrzał spode łba niczym Songo kontra Mr. Freezer.

Hidan zaśmiał się. „Prędzej sam zabijesz bachora, niż ja tego dokonam! Ze swoimi genialnymi sztuczkami już niedługo nie będziesz miał kogo bronić.”

Tamten, z rykiem: „Raiton, Chidori Direi!”, popędził na wroga, który już już pochylał się nad krewnym Orochimaru w celu wypróbowania ostrości szpikulca. Koresaki chwycił przeciwnika za stopę i w tym samym momencie utworzył wokół siebie piorunową otoczkę.

Hidana przypiekło, ale skurwiel nie umarł. Drzewcem kosy odpierał kolejne ataki, które Unmei serwował mu pięściami, nogami, a nawet głową; dodatkowo jashinista począł rzucać swą bronią jak lassem, trzymając ją cały czas na długim łańcuchu, równocześnie wprawiał ostrze w ruch wirowy. Brunet z coraz większym trudem unikał kopniaków Hidana czy kręcącej się w powietrzu kosy. Był wyraźnie wyczerpany zastosowaniem raitonowej techniki, raz po raz się potykał, drżały mu mięśnie, oddychał bardzo ciężko, na domiar złego cały czas lekko kulał na nogę, bynajmniej nie z powodu aktualnej walki... Kankun zauważył feler już wcześniej, jeszcze nim Unmei nieopatrznie zahaczył stopą o pieniek. I nie była to jedyna wada... Brunet ogólnie poruszał się dość niepewnie, co mogło wskazywać na posiadanie wewnętrznych uszkodzeń. Które podczas wysiłku się ujawniały. Precyzja uderzeń Koresakiego malała, a jedno zachowanie stało się wyjątkowo wyraziste:

Unmei starał się atakować głowę adwersarza***.

Co też białowłosy zrozumiał. Nigdy nie pomyślał o ulepszeniu swego sposobu walki, przeświadczony o jego doskonałości, mimo sromotnej klęski dawno temu. ( Shikamaru po pijaku do tej pory chełpił się pokonaniem wyznawcy Jashina, zapoznając chętnych ze wszystkimi szczegółami, o mało nie napisał nawet książki pt. „Jak załatwiłem Hidana.”). Błąd? Niekoniecznie, dopóki nikt nie zna działania technik jashinisty. Niestety typek „Unmej”, noszący na swym szacownym czółku ochraniacz Konohy, może wiedzieć za dużo... Czas zabawić się inaczej.

- Nie chciałem marnować chakry, lecz jesteś wyjątkowo... }} mendokuse {{ - rzekł Hidan. - Trudno, zmusiłeś mnie - dodał, kopiąc Koresakiego dalej niż zwykle, po czym ostrzem kosy rozciął sobie lewą dłoń i krwią nakreślił okrąg z wpisanym weń trójkątem ( całość przywodziła na myśl nałożone na siebie symbole męskiej i damskiej toalety ). Stanął w samym środku. Obrócił się tyłem do Kankuna i obnażył klatę całkowicie, wyślizgując się z odzienia niczym banan ze skórki.

Unmei uświadomił sobie, iż sprawa nieco się skomplikowała. Przywołał w pamięci bełkot pijanego Shikamaru: „Ooon muzział mieććć twoją krew, żżeby zrobiććć z toba, to co z soba, allbo na odwrótttt, to co z sobbą, to i z tobbba. Robiłł wtedy takie kółeczczko... Zzajebałlł mi Assumę, a to był fajny gośćććć grałł ze mną w go, nawet specjallnie przegrywał, żeby sprawić mi radochę, nie darowauem.”. Rzeczony bełkot rzadko występował, bo przez większą część życia Shikamaru siedział grzecznie pod pantoflem swojej żony.

Dokładnie, Koresaki nie zwracał uwagi - dopóki sam nie stał się potencjalnym materiałem na ofiarę - gdzie zostawia swoje DNA. Musiał natychmiast sprawdzić, czy Hidan już dobrał się do jego krwi.

A krew to chakra.

Zrozumiał, że inaczej nie można. Zmarszczył brwi, podejmując ostateczną decyzję. Trudno.
Przymknął oczy. Kiedy je znów otworzył, były czerwone. Na rubinowej tęczówce, zamiast źrenicy widniał wzór jakby otwierającej się przestrzeni.

Hidan, nie wiedzieć, czemu, stał się nagle bardzo zmieszany.

- Itachi? - zapytał, nie panując nad sobą.

- Nie, nie jestem nim - odparł Koresaki.

- To przecież... Myślałem, że wszyscy wyzdychaliście - rzekł z przekąsem religijny fanatyk, prawdopodobnie z braku innego pomysłu na wypowiedź. Profilaktycznie odwrócił wzrok, by nie patrzeć w przemienione oczy przeciwnika.

- Chwileczkę! - odezwał się nagle Kankun. - Widziałem podobne oczy u dzieci pani Haruno. Co to za technika?

- Zamknij się... To znaczy... po prostu nic już nie mów - powiedział Unmei, czerwieniąc się jak piwonia.

- To Sharingan - wyjaśnił uprzejmie Hidan.- Jeśli chcesz wiedzieć, czym jest Sharingan, sprawdź sobie na Wikipedii. Aha, nie zdążysz... Ewentualnie mogę cię uświadomić, byś głupi nie umarł. Sharingan to dziedzictwo wymarłego klanu Uchiha. Eee... Skoro mówię, że technika jest dziedzictwem, musi być dziedziczna, prawda? Nie można się jej nauczyć, trzeba się z nią urodzić. Umiejscowiona jest w oku, jak każde doujutsu. Ma kilka poziomów, im wyższy, tym bardziej skomplikowany wzorek na oku. Zaczyna się od jednej łezki na tęczówce, później są dwie, trzy, później pojawia się tribal... Przemieniony narząd wzroku pozwala między innymi widzieć chakrę, szybciej zapierdalać, oraz, co najważniejsze, skopiować technikę przeciwnika. Po prostu rejestruje ruchy, w tym pieczęcie, które użytkownik Sharingana może później odtworzyć. Na dłuższą metę... Kopiujące Oko wkurwia. Jeśli ktoś nagle zaczyna stosować twoje triki, dodatkowo wykonuje je cztery razy szybciej niż ty, można się naprawdę zirytować. Pozałezkowe formy Uchihowego doujutsu mają jeszcze dodatkowe właściwości. Sory, nie wgłębiałem się jakie, bo i tak się ich nie boję. Za to posiadacz „wyższego” Sharingana może zacząć się obawiać, ponieważ od nadużycia Mangekyou się ślepnie, a przy Eternalu palma odbija i pojawiają się skłonności do rządzenia światem.**** Jaki masz poziom, kolego? Chyba nie łezkowy... - zaśmiał się, zwracając się do czarnowłosego rywala, który pobladł jak ściana. - Widziałeś śmierć bliskiej osoby? Osobiście ją powodując? A może przeszczepiłeś sobie oczy brata, ojca, matki, wujka? Żeby obudzić zaawansowaną formę Sharingana, trzeba przeżyć jakąś brzydką rzecz. Najczęściej robiąc ją samemu... Twój sensei, drogi Konoha no Tokagebi, może być niezłym skurwysynem. Tylko po co mu było to poświęcenie? Gdyby jeszcze Sharingan był wieelką, tajemniczą i oryginalną gwarancją zwycięstwa jak kiedyś... W obecnych czasach znacznie osłabł, skoro jego właściwości są powszechnie znane. Cóż... Czasem mam wątpliwości, czy ta technika jeszcze powinna być kojarzona z nazwiskiem Uchiha... Ostatnio, gdzie się nie obejrzysz, wszędzie Sharingan. WSZYSCY sobie to wszczepiają*****, nieważne, że nie-Uchiha nie może wyłączyć Kopiującego Oka, musi je czymś zasłaniać, by doujutsu, aktywne cały czas, nie wyciągnęło całej chakry z organizmu, moda ma swoje prawa. Sharingan zamiast oka, Sharingan w uchu, w ręce, w brzuchu, w tyłku, aż strach zajrzeć do majtek. Odkąd odnaleziono kolekcję Madary, słoiki z oczami regularnie znikają. Pytacie, skąd wiem? Sam opchnąłem kilka sztuk na czarnym rynku - rzekł, gapiąc się bezczelnie na Unmeiego mierzącego go spojrzeniem pełnym odrazy. - No nie patrz tak, osobiście ich nie zakosiłem, byłem tylko pośrednikiem. Ach... Ty przecież próbujesz złapać mnie w genjutsu. Próżny trud. Dzięki moim masochistycznym zapędom, czuję się jak najbardziej odporny. Nic nie wybija z iluzji lepiej niż ból. Zaraz... - zastanowił się. - Skoro to jest Sharingan, a ty włączyłeś Sharingan i najwyraźniej nazywasz się Uchiha, lepsza z ciebie ofiara niż z niego. - Wskazał ostrzem kosy na Kankuna. Przymknął chytrze swoje oczka, również czerwonawe, ale bez zbędnych bajerów. - Konoha no Tokagebi aktualnie mi zwisa i powiewa, może poczekać do świąt za rok. Skoro mam ciebie, o wielki Uchiho. Nie wiem, który, ale chuj z tym – rzekł, uśmiechając się neurotycznie. Jego ciało pokryło się czarno - białym rysunkiem, upodabniając Hidana do szkieletu. ( Podobny efekt wizualny uzyskują osoby przebierające się za kościotrupy w święto Halloween.) - Nawet nie wiesz, jak Jashin się ucieszy. - Pomachał brudnym szpikulcem w stronę Unmeiego.

Po czym wbił ostrze w siebie.

Koresaki dopiero wtedy zobaczył wiązkę chakry, prowadzącą od własnego życiowego punktu umiejscowionego tuż przy sercu, aż po końcówkę Hidanowego szpikulca.

I się wydarł. Jashinista, chichocząc jak szaleniec, przebił się na wylot, a Unmei uzyskał identyczne obrażenia.

- Jak zlikwidować więź? Chyba się nie da. Nie pytajcie, skąd mam takie informacje... - pomyślał Koresaki, nagle znajdując się na kolanach i plując krwią. - Nie będę przerywać wiązki, po prostu przerwę Hidana.

Już miał zastosować Amaterasu i dostarczyć fanom nowych spekulacji, jak niewygaszane czarne płomienie podziałają na nieśmiertelne ciało Hidana ( z żeberkami inside), kiedy Kankun w jednej sekundzie poderwał się z ziemi, szarżując na jashinistę, obróconego do chłopca tyłem.

- Kankun! Nie!- zdążył tylko powiedzieć Unmei, kiedy dzieciak skoczył na wroga. Tokagebi w locie rozcapierzył dłonie, jak kot, gdy coś chwyta.

- O, matko! - pomyślał Koresaki, rejestrując udoskonalonym postrzeganiem, co się między łapami „wężowca” utworzyło. Nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego ( co często się zdarza w świecie „Naruto”, inaczej, jak fabuła mogłaby być ciekawa?).

Za wolno. Wężowaty, uderzony tępą częścią kosy w głowę, potoczył się po trawie. Gdyby nie jego kekkei genkai, miałby zmiażdżoną czaszkę.

- Dobra, na czym myśmy skończyli? - zastanowił się Hidan. - Aha, trza dokończyć ofiarę, względnie załatwić Uchihę na ament. - wydedukował, zamierzając się do ponowienia ciosu.

W tej samej chwili, jak na komendę, rozległ się tętent, wpierw ledwo słyszalny, potem coraz głośniejszy. Unmei z niedowierzaniem przetarł oczy, nabiegłe już amaterasową ropą. Hałas okazał się tupotem tysięcy kopyt. Zgadza się.
Na jashinistę rzuciło się stado jeleni.

- A kowadła nie było? Albo pięciu ton******? - burknął Kankun, ścierając krew z twarzy.

Unmei z uniesioną brwią patrzył, jak jego rywal za pomocą kilkunastu par racic wyrzucany jest z kręgu, jak kosa krzyżuje się z porożem najbliższego byka. Na próżno Hidan się bronił, zalewany zewsząd przez morze popielatych zwierzęcych ciał.

- Co to kurwa jest? - dziwił się Koresaki. Mimo wszystko chciał skończyć walkę. Wyraźnie się nie dało. Miał spory problem by podnieść się z kolan, dodatkowo kilka kopytnych, opuszczając łby, zagrodziło wojownikowi Konohy drogę do przeciwnika.

Hidan za ten czas ratował się ucieczką na drzewo. Na próżno, jelenie, pobekując ze złością, wdrapywały się za nim. Przyklejały się racicami do pnia, albo skakały bezpośrednio z ziemi na gałąź, robiąc w powietrzu kilka piruetów. Białowłosy, spychany coraz dalej i dalej w kierunku kruchej końcówki konaru, machał swą przerośniętą bronią, usiłując trafić którekolwiek ze zwierząt. Zapobieganie inwazji nawet się udawało, dopóki jeden jeleń o wyjątkowo ostrym porożu, nie przeciął gałęzi. Hidan spadł kilka metrów w dół, prosto w krzewy ostrężyny. Oczywiście rozległy się głośne przekleństwa, bo nieszczęśnik wylądował na plecach i przez jakiś czas nie mógł się ruszyć, czyli nie był w stanie powyjmować kolców, które zakorzeniły mu się w tyłku; dodatkowo Hidan zorientował się, że jego broń została poważnie uszkodzona. Gdy w końcu wygramolił się z krzaków, w dość nędznym stanie, czekało już na niego stado kopytnych, rosnące z każdą sekundą jak pączkujące drożdże. Fanatyk religijny patrzył przez chwilę to na zwierzęta, to na swoją kosę bez jednego ostrza, to na złamany w wyniku upadku szpikulec. Największy jeleń zabeczał przeraźliwie, dając hasło do ataku. Hidan, klnąc wniebogłosy, porzucił bezużyteczne żelastwo i, ciągnąc za sobą długi sznur pogoni, umknął w dal.

„Uchiha”, przebierając palcami po zmierzwionych włosach na potylicy, przypomniał sobie w końcu pewien fakt historyczno - geograficzny: wokół dołu, gdzie Shikamaru pogrzebał żywcem nieśmiertelnego Hidana, żyły od wieków jelenie typu }}shika{{, brązowe i w małe białe kropeczki; w jakiś sposób z klanem Nara spowinowacone. Prawdopodobnie otrzymały rozkaz pilnowania więźnia, z czego konsekwentnie się wywiązywały aż do dziś. Skoro białowłosy był już poza niedoszłym grobowcem, jedyne, co zwierzęta mogły uczynić, to podążać za jashinistą, bacząc, by już nigdy nie ukończył swego rytuału.*******

Kiedy wszystko stało się jasne, Unmei nagle kaszlnął, jeszcze raz splunął śliną zmieszaną z posoką i runął jak długi na ziemię, jak na ironię niedaleko miejsca, gdzie wczoraj leżał Kankun. Zdążył tylko zrobić minę pełną niezrozumienia wobec wszechogarniającej słabości. Ostatnia łania przeskoczyła, jak gdyby nigdy nic, przez jego ciało i potruchtała w pogoni za ofiarą. Jeszcze przez chwilę słychać było przytłumiony tętent drobnych kopyt.

Zaległa cisza, przepełniona intensywnym zapachem krwi.


+++


Chłopiec ze strachem skradał się do młodego mężczyzny leżącego nieruchomo na piasku. Cicho, bezszelestnie, jakby sądził, że natężenie dźwięku może kogoś ocalić. Nie wiedział, co robić, wszędzie pełno płynnej czerwieni; krople osiadające na źdźbłach trawy, lepkie plamy na skórze Koresakiego, materiał ubrania nasączony karminem jak gąbka. Przebite serce? Na szczęście nie. Zawołać kogoś, czy po prostu czekać? Aktywował leczniczą chakrę w dłoniach i drżące przystawił je do ciała senseia, na odległość kilku centymetrów. Powinien się brzydzić, ktoś ranny, dużo starszy od Kankuna, leży i się nie rusza, a przez to pokazuje swoją słabość. Dlaczego czuć odrazę? Unmei jest całkiem ładnym mężczyzną, tylko chwilowo pokrywa go wstrętna, czerwona maź. Może trochę zbladł i włosy mu ściemniały... Nos stał się ostry, usta wąskie i bardziej zacięte! Chwila... Czy możliwe jest, by Kankun nie rozpoznawał twarzy własnego opiekuna? Fizjonomia zmieniająca się w oczach... Wężowaty widział kiedyś podobny przypadek, u „babci” Tsunade. Cóż, nie można zajmować się teraz roztrząsaniem cudzych tajemnic. Leczenie nie działa, jest za słabe, by zatamować krwotok. Trzeba rozpiąć płaszcz oraz białą koszulę pod spodem, cała upaćkana, po co ludziom tyle krwi. Musi boleć, Kankuna bolało, kiedy prześladowcy różnego kalibru cięli go bez litości każdym dostępnym narzędziem. Bardzo. Chłopak spojrzał ze współczuciem na nieprzytomną istotę. Przyłożył ręce bezpośrednio do rany po szpikulcu Hidana. Skóra gładka i ciepła, taka sama ciecz pełznąca leniwie po jej unerwionej powierzchni. Może iść po kogoś, może to potrzebne? Krwi jest coraz więcej, trzeba będzie użyć części ciała lepiej przewodzącej chakrę. Dotknął rany końcem wydłużonego języka, najdelikatniej jak potrafił. Wydawało mu się, że czuje każdy swój mięsień, napinający się nagle jak struna; mimo wszystko starał się ograniczyć niekontrolowane odruchy, by przypadkiem nie sprawić rannemu niepotrzebnego bólu. Trzy mniejsze zadrapania, po których przesunął językiem, po prostu zniknęły, zagłębił się więc w najpoważniejszej ranie, wlewając w nią hektolitry chakry i śliny, brudząc policzki, pokrywając wilgotne wargi karminem, kilka razy nawet mruknął, bo nieznana przyjemność powoli rozpływała się po całym organizmie, począwszy od wewnętrznej strony ud. Dyszał coraz głośniej, w chłodnym powietrzu rozchodziły się kolejne kłęby pary. Przez chwilę jeszcze pieścił językiem zdrową klatkę piersiową mężczyzny, potem zaczął wodzić nosem po pachnącej czekoladowym mydłem powierzchni skóry, szukając mniejszych obrażeń do likwidacji. Przypomniał sobie przyjemny dotyk, zupełnie inny niż wszystkie, pełen miłości, troski, dotyk ręki, kiedy Unmei wziął go za nadgarstek, by zobaczyć, jak zrosło się złamanie. Oroczi starał się oddać wszystko, co otrzymał. Kolejne rany zasklepiły się, kolejne westchnienie, kolejny pogłębiony wdech, jęk z głębi gardła, płonące policzki... Wydłużające się kły i cieknąca ślina! Czy to już wszystkie obrażenia? Niekoniecznie, na plecach też się może ich sporo znaleźć. Wystarczy tylko obrócić poszkodowanego... Niemożliwe... Jak wężowaty mógł zahaczyć zębem o skórę Unmeiego, tworząc pokaźną rysę? Przypadek, wystarczy przesunąć językiem, a błąd zniknie. Ciepła krew... Kankunowi zakręciło się w głowie, przywarł więc brzuchem do bezwładnego ciała nauczyciela, wpijając palce w materiał płaszcza Akatsuki. Ciasno, bardzo ciasno, coraz przyjemniej, a bielizna niespodziewanie wilgotnieje. Chłopak wiedział, że zaraz stanie się coś więcej, coś bardzo wstydliwego, to samo, gdy mył się zbyt dokładnie albo zbyt szybko wycierał ręcznikiem. Na szczęście nikt nie patrzy. Wgryzł się w obojczyk senseia, chciwie zlizując karminową maź. ”Ta twarz jest teraz taka piękna, inna” - pomyślał, ale zagadnienie nie zainteresowało go na dłużej. Liczy się przecież wnętrze, pełne metalicznego smaku i mrowienia w dole brzucha. Rana na ramieniu, natychmiast wyleczona, zniknęła, Kankun ukąsił teraz szyję mężczyzny. Zadygotał z rozkoszy, gdy pierwsze krople natlenionej krwi spłynęły mu między szczęki. Gadzie oczy stały się szkliste. Zacisnął mocniej zęby, syknęła pękająca tętnica szyjna, strumień krwi się zwiększył... Nagle ciężka łapa spadająca Kankunowi na kark i siłą odrywająca od źródła.

Upadł, wilgotny i spocony, kilka metrów od ofiary. Co się z nim stało? Teraz czuł tylko wstyd.

- Co ty wyprawiasz? - zapytał Unmei. - Podobało ci się, prawda?

Głos był spokojny, ale stanowczy. Młody mężczyzna chwycił się za szyję, by resztkami chakry zatamować krwawienie, po czym przesunął brudne palce na policzek, macając go ze zgrozą. Właśnie uświadomił sobie, co się stało, co widzi Kankun. Chłopiec za ten czas kucnął i, widząc wściekłość malującą się na twarzy Koresakiego, zwinął się w kulkę. ”P... przepraszam” – jęknął, czerwieniąc się ze wstydu. Sensei, blady i naburmuszony niczym człowiek, który został brutalnie zbudzony i nie bardzo mu się to podobało, przypatrywał się uczniowi badawczo.

- Każdy ma swoje mroczne tajemnice – mruknął w końcu, przewracając się na bok, plecami do Kankuna. - Gdybyś wiedział, kogo naprawdę chciałeś pożreć... Nie żałowałbyś swojego czynu. - Spojrzał przez ramię na dziecko, uśmiechnął się. Wężowaty dopiero teraz zauważył, że wyraz twarzy ma w sobie coś nieprzyjemnego, sztucznego. Poczuł się co najmniej nieswojo.

To oblicze, dlaczego sensei zasłania je iluzją, przecież jest wolne od większych skaz, te oczy... Sharingan, jak powiedział Hidan, nim zaginął w gęstwie jelenich rogów.

- Zgadza się, moje prawdziwe imię nie brzmi Unmei Koresaki, lecz... - Mężczyzna przerwał, bo zabrakło mu tchu, po czym dodał, zupełnie obojętnie: - Sasuke Uchiha.



---------------------------- ----



* Zgodnie ze statusem z lipca 2010 r. w oryginale Hidan nadal przebywa w ziemi. Został tam zagrzebany, z powodu niemożności unieszkodliwienia go w inny sposób, przez Shikamaru (opisanego szczegółowo ze dwa rozdziały temu).

** Akatsuki – świt a. brzask.

*** Patrz: walka z Hidanem w oryginale. Ścisła relacja do mangi i anime.

**** Sharingan, wraz ze wszystkim swymi cudownymi właściwościami, jak najbardziej występuje w oryginale.

***** W ostatnich ( 2010) chapterach wystąpił prawdziwy wysyp Sharingana.

****** Nawiązanie do skeczów Monty Pythona.

******* Teraz można zdradzić, że tytuł rozdziału inspirowany jest filmem „Łowca jeleni”.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 3.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 1537
il. komentarzy : 0
linii : 172
słów : 4377
znaków : 24350
data dodania : 2010-08-23

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e