FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Życie z tobą i bez ciebie.

a u t o r :    Gabbissa


w s t ę p :   

Mój pierwszy fanfik. Postacie i niektóre zdarzenia mogą być podobne, lub takie same jak w serialu. Postaram się jednak pisać sama. Czekam na subiektywne oceny :)



u t w ó r :

~~DEAN~~

Minął już miesiąc od kiedy ktoś wyciągnął mnie z piekła. Śniłem o dziwnej istocie. Mówiła, że jestem jej do czegoś potrzebny, że to on wyciągnął mnie z piekła. Nie sądzę żeby to był prawda. Przedstawił się jako Castiel. Demon wszedł w ciało bruneta średniego wzrostu, około 30-stki. Miał na sobie czarne spodnie, białą koszulę. Jego idealnie wyprostowane ramiona przykrywał beżowy prochowiec. Miał do tego niebieski krawat – prosty materiał tak bardzo oddawał głębię jego błękitnych, szczerych oczu. STOP! Muszę przestać o nim myśleć. To przecież demon. Uhh.. ale senna postać była taka idealna. Chyba spodobał mi się facet. To obrzydliwe, ale fascynujące, inne od tego co robię codziennie. Co ja robię ze swoim życiem? Obudziłem się.
Odwróciłem głowę w kierunku Sama. Spał, mój mały, bezbronny Sammy. Ubrałem się. Było wietrznie, deszczowo i ponuro. Czy mogło być wspanialsze rozpoczęcie nowego tygodnia? Pojechałem po śniadanie. Jak zwykle – cheeseburger i mocna kawa. Gdybym był jakimś pieprzonym urzędasem to pewnie miałbym talię bąka. Ale tak nie było, miałem dużo ruchu każdego dnia. Byłem łowcą, ale nie myśliwym czy innym podrzędnym leśniczym – byłem łowcą demonów. Polowałem od najmłodszych lat na demony, upiory wilkołaki i wampiry oraz inne stworzenia z najgorszych koszmarów. Gdy wróciłem do motelu Sam już nie spał.
- Chyba mamy robotę. – siedział przy swoim laptopie i szukał tropów, mogących potwierdzić nadnaturalność sprawy.
- Co się dzieje? Nie mam ochoty wychodzić z domu w taką pogodę, szczególnie że mamy szukać tego co wyciągnęło mnie z piekła. – Sammy odwrócił laptopa tak, żebym widział monitor i rzucił do mnie gazetę.
- Dwóch policjantów. Wyrwane serca i atak zwierzęcia. – powiedział Sam, dając mi do zrozumienia, że to ważne.
-To wilkołak… pff… spodziewałem się czegoś bardziej wyszukanego.
- Nie, nie tylko wilkołak. Kobieta spowodowała wypadek samochodowy. Nie była pod wpływem alkoholu. – Sam zaczął studiować gazetę.
- A co my mamy z tym wspólnego?
- Z jej ucha wyciekała ektoplazma a tak poza tym to jest czysta.
- Okej. To już coś. Idź poszukać czegoś w mieście, a ja pojadę do Bobby ‘ego i znów będę próbował znaleźć mojego kochanego wybawiciela. – zaśmiałem się ironicznie. Sammy spojrzał na mnie z wyrzutem, po czym wziął kurtkę i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Nienawidzę jak tak na mnie patrzy.
*
W domu Bobby’ ego zacząłem wyszukiwać powiązań między piekłem, wypalonym śladem dłoni na moim ramieniu, a każdą poczwarą jaka przyjdzie mi do głowy. Bobby wertował stare księgi.
- Demony, demony, demony… mówiłem ci, że to któreś z nich się na ciebie uwzięło. Przecież nie ma istoty, która mogła zrobić coś takiego… - powiedział Bobby z coraz mniejszą desperacją w głosie.
- Trzeba próbować wszystkiego. Wczoraj spotkałem się z Tessą. O dziwo chciała mi pomóc, bo powiedziała że nawet ona nie jest zdolna do wyciągnięcia duszy z piekła.
- Czy ja cię dobrze zrozumiałem chłopcze?! Czy tobie już całkowicie odebrało rozum. Z tego co pamiętam Tessa jest kosiarzem, a co za tym idzie widzą już tylko umierający i zmarli. Czy ty naprawdę nie masz dość umierania?!
- Zapakuj wszystko co masz, na każdego potwora. Przywołamy tego skurczybyka. – zignorowałem pytanie przyjaciela, bo wiedziałem, że kroi się niemała awantura.
- Dean! Ja nie zamierzam… - krzyczał Bobby ale ja już go nie słuchałem. Wziąłem kluczyki do Impali, nóż od Ruby i piersiówkę z wodą święconą i pobiegłem do auta.
*
Ruby kiedyś powiedziała mi, że w Californii jest bunkier, na którego ścianach są wszystkie możliwe pułapki na demony i stwory, jakie tylko są znane człowiekowi. Postanowiłem tam pojechać. No bo gdzie indziej można zwabić demona, ja nie do miejsca bez wyjścia? Rozłożyliśmy nasz mały arsenał z Bobbym na betonowym stole, który kiedyś pewnie służył jako ołtarz. Mieliśmy wszystko, o czym marzy każdy łowca – a nawet więcej. Na stole połyskiwała sterta broni od małych pistoletów nabijanych solą lub srebrnymi kulami, aż po Colta – miał tylko 3 naboje, ale był bronią zabijającą wszystkie żywe lub nie żywe dziwadła. No i oczywiście nieodłączny nóż, który Sammy dostał od Ruby, on również zabija wszystko.
- Narysowałem na podłodze prowizoryczny ołtarz, i postawiłem kielich z kośćmi. Coś jeszcze ci potrzeba do wykonania twojego chorego, samobójczego planu? Co to jest za zaklęcie do którego są potrzebne kości psa? Nie znam go, dlatego uważam ze to głupie… a ty jesteś idiotą. Przecież nie wiemy co może się pojawić. – powiedział przeciągle Bobby. Bał się… o mnie, o siebie. Był dla mnie jak ojciec, którego nie mam. Kochałem go jak rodzinę, ale jestem już dużym chłopcem i nie trzeba mi matkować. Ostatnio bardzo mnie denerwuje.
- Uh.. Bobby, mamy tu wszystkie rodzaje broni jakie mieliśmy lub nie mieliśmy pod ręką, a ty mi prawisz kazania o niebezpieczeństwie. Obiecuję, nie spadnie nam z głowy włos… No prawie. – wyraz twarzy Bobby’ ego gdy przecinałem sobie żyły, by wlać swą krew do pozłacanego kielicha był przerażający, jakby to on cierpiał. Ja nie cierpiałem, przynajmniej psychicznie. Tylko chwilę czułem ból. Nóż od demonicy był tak ostry, że nie trwało to długo. Z poprzecznej rany na moim nadgarstku popłynęła karmazynowa posoka, wypełniając powili brzegi pozłacanego kielicha. Zakręciło mi się w głowie, więc szybko oderwałem kawałek rękawa koszuli i prowizorycznie opatrzyłem ranę. Siedzieliśmy w milczeniu… 5 minut…10 minut... 15. I nic.
- Wybacz, ale twoje czary mary chyba nie działają… - zdążył powiedzieć łowca. Nagle zerwał się wiatr tak potężny, że z bunkru zaczęły unosić się metalowe płyty służące jako dach. Migały żarówki, coraz szybciej, aż w końcu zaczęły pękać tworząc wokół snopy iskier. Chwyciłem za Colta i załadowałem go. Drzwi otworzył się siłą czyjegoś umysłu. Iskry zaczęły płonąć jeszcze bardziej. Do środka powolnym, ale zdecydowanym krokiem wszedł mężczyzna. W beżowym prochowcu, białej koszuli z niebieskim krawatem, nadal tak niechlujnie związanym. To był ten demon. Wspaniały, silny – demon z mojego snu. Strzeliłem. Raz, drugi trzeci. Strzelał też Robert, próbując powstrzymać demona, który kroczył w naszą stronę nie zważając na pułapki a nawet na trzy kule, które utkwiły w jego klatce piersiowej. Bobby zaczął strzelać solą, srebrem, ale to nic nie dało. Patrzyłem jak mężczyzna ze stoickim spokojem kroczy w naszym kierunku.
- Szukałem cię Dean. – powiedział silnym, lekko ochrypłym ale jakże ciepłym głosem. Tak to był on. To był demon z moich snów. Na żywo wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie. Nie czekając wbiłem mu nóż w pierś, a on tylko spojrzał na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami. Wyjął broń ze swojego ciała jak gdyby nigdy nic. Rana od razu się zagoiła. Bobby zaatakował go żelaznym prętem. Obcy złapał go i przycisnął dwa palce do czoła łowcy. Mój przyjaciel padł na ziemie bez przytomności, a może nawet bez życia. Stałem wodząc wzrokiem za napastnikiem, nie wiedząc co mogę zrobić w tej chwili, nie miałem czym się bronić, wszędzie była sól, pułapki a on tylko wpatrywał się we mnie wzrokiem pełnym litości.
- Witaj Dean, musimy porozmawiać, na osobności.- powiedział seksownym głosem nieznajomy. Nie zważałem na jego słowa. Podszedłem do łowcy, by sprawdzić co się z nim dzieje, odwróciłem się plecami do napastnika. O dziwo nic mi nie zrobił. Nawet nie ruszył się z miejsca.
- Twój przyjaciel żyje. Poszedł… się zdrzemnąć. Dean, musimy porozmawiać, utrudniasz mi to. – powiedział nieznajomy kładąc duży nacisk na słowo musimy.
- Czym jesteś?! – nadal nie zważałem na słowa obcego. Chyba coraz bardziej zaczął się denerwować, bo dostrzegłem błysk w jego oczach.. nie on się nie denerwował… on analizowała mój każdy ruch, moje zachowania a nawet mimikę mojej twarzy, jakby uczył się nowych rzeczy.
- Jestem Castiel. – podszedł do kamiennego stołu i zaczął oglądać broń. Chciałem zagrodzić mu drogę, by nie mógł dosięgnąć narzędzi, które mógł wykorzystać przeciw mnie. Nie zrobiłem tego. Emanował od niego spokój, energia tak silna, że czułem się przy nim… bezpieczny.
- A więc czym jesteś? – zapytałem głosem pełnym zmieszania, bezradności i determinacji.
- Jestem Aniołem Pańskim. – powiedział Castiel tak, jakby była to oczywista wiadomość.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1433
il. komentarzy : 0
linii : 32
słów : 1591
znaków : 8417
data dodania : 2015-04-22

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e