FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Naruto-Liberator || Rozdział 2

a u t o r :    chimashirose


w s t ę p :   

Wiesz, czym jest yaoi? Znasz anime "Naruto" i uważasz, że niektóre męskie postacie powinny być w związku z innymi, również męskimi postaciami? A może po prostu nudzisz się i masz ochotę poczytać o ludziach borykających się z apokalipsą zombie tak bardzo, że jesteś wstanie przymknąć oko na gejowski wątek, który się pojawi? Jeśli tak, to jest to miejsce idealne dla Ciebie. Postaram się jak tylko mogę, żeby Cię zaciekawić.

(Akcja opowiadania toczy się w alternatywnym, stworzonym przeze mnie świecie. Nie musisz znać anime, z którego zapożyczyłam postacie, aby połapać się w fabule)



u t w ó r :

Stałem oparty o kafelki prysznica na wyciągniętych przed siebie ramionach, głowę zwiesiłem luźno w dół, pozwalając, by tryskająca z góry woda obmywała moje ciało. Patrzyłem na swoje stopy, które otoczone były czerwonym płynem. To krew. I to nie tylko moja. Również tamtego postrzelonego człowieka… Czy czymkolwiek on był. Krew zmieszana z wodą. Powoli jej kolor tracił na swojej intensywności. Zmywałem z siebie wydarzenia dzisiejszego dnia. Chciałbym, by razem z nimi zniknęły wspomnienia i wszystkie te okropne myśli, które sprawiały, że łzy natychmiast napływały mi do oczu.
Minęła cała wieczność zanim w końcu udało mi się zmusić do zakręcenia wody. Sięgnąłem po ręcznik, który wcześniej przyszykowałem, i, zaczynając od twarzy, wytarłem się niespiesznie. Kiedy rozsunąłem drzwiczki kabiny uświadomiłem sobie, że zniknęły moje ubrania. Pan Kakashi musiał wejść do środka i zabrać je kiedy brałem prysznic. Natychmiast zapiekły mnie policzki. Gdyby lustro nie było całe pokryte warstewką pary, uniemożliwiającej mi dostrzeżenie czegokolwiek, zapewne ujrzałbym czerwone wypieki na mojej twarzy.
Zawiązałem ręcznik wokół swoich bioder, po czym wyszedłem z łazienki, zamykając za sobą drzwi. Świeże powietrze uderzyło w moje nozdrza i ciało niczym nadjeżdżający, rozpędzony pociąg. Siedziałem tam zbyt długo, zdecydowanie.
- Panie Hatake? – zawołałem niepewnie.
- Kakashi! Nie bawmy się w formalności skoro oboje musimy walczyć o swoje życie. To tylko strata czasu.
Po tych słowach wyłonił się zza rogu z czystymi ubraniami w dłoni. Podziękowałem skinieniem głowy i wróciłem do łazienki by je założyć. Pasowały mi jedynie bokserki, choć ubierałem je, nie ukrywajmy, z upokorzeniem. Przyszło mi biegać w gaciach innego gościa. Chyba żaden facet nie byłby zadowolony z takiego obrotu wydarzeń. O dziwo leżały lepiej niż reszta ubrań: spodnie, które w domyśle miały sięgać przed kolano moje przykryły całkowicie i gdyby nie fakt, że były na gumkę, zapewne szybko by mi spadły. W luźnej bluzce wyglądałem jakbym nosił ubranie starszego brata, a sam był małym chłopcem.
Kiedy wychodziłem z łazienki mężczyzna złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą, kierując się w stronę wyjścia. Zatrzymał się przy jednych z drzwi znajdujących się na parterze, na które zwróciłem uwagę, gdy przechodziliśmy tędy wcześniej. Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i szybko odnalazł właściwy, a następnie zręcznie wsunął go do zamka. Pchnął drzwi nakazując wejść mi do środka. Spojrzałem na niego pytająco, jednak ruszyłem bez słowa. W środku było ciemno. Szarowłosy, postępując zaraz za mną, zapalił światło.
Moim oczom ukazało się składowisko broni wszelkiego rodzaju. Od palnej, do broni białej. Wszystkie wyglądały jak policyjne lub wojskowe.
- Wybierz sobie coś – mruknął. Owo polecenie zdezorientowało mnie mocno.
- A… Ale ja nigdy nie strzelałem… – odparłem cicho, niepewnie.
- Czas najwyższy się nauczyć. No już, bierz co tylko ci się spodoba.
Zerknąłem raz jeszcze na niego, po czym podszedłem do półki ze zwykłymi, klasycznymi pistoletami. Wziąłem jeden, a następnie sięgnąłem po nóż. Zawsze miałem dziwną słabość do broni białej, a ten nóż był szczególnie ładny. Nieco ciężki, a jego rączkę pokrywały kolory identyczne jak te, które widnieją na mundurach japońskiego wojska. Widziałem już różnego rodzaju noże wojskowe i wiedziałem, że ten do nich nie należy. Domyślałem się, że ten jest co najwyżej nożem myśliwskim lub kolekcjonerskim. Niemniej to jego właśnie wybrałem.
- Jestem gotów – zwróciłem się do Kakashiego.
- Świetnie. Chodź za mną. Idziemy na małe zakupy.
Potaknąłem i ruszyłem za nim. Wsiedliśmy do samochodu.
- Co prawda to niedaleko, ale lepiej każdą drogę pokonywać samochodem. Nigdy nie wiadomo ile z tych skurwieli się na ciebie rzuci.
Minutę – może dwie – później zatrzymaliśmy się na parkingu przed rzędem stojących obok siebie sklepów odzieżowych. Wyszliśmy z samochodu. Zauważyłem, że szyby niemal wszystkich sklepów były wybite. Weszliśmy przez jedną z nich. Złapałem się framugi przechodząc. Zrobiłem to właściwie automatycznie, mimo że nie było takiej konieczności. Oczywiście musiałem się skaleczyć. Syknąłem cicho, krzywiąc twarz w nieprzyjemnym grymasie. Zabolało. Zerknąłem na swoją dłoń, która bardzo szybko zalewała się moją krwią. Rana była dosyć głęboka.
Kakashi widząc to zaśmiał się cicho.
- Nie potrzebujesz armii bezmózgich zombie, żeby stracić życie. Pechowiec z ciebie – rzucił ze słyszalnym wyraźnie rozbawieniem.
Zdjął kawałek szmatki z nadgarstka, na którym miał ją przewiązaną i podał mi.
- Na szczęście ja zawsze pomyślę o wszystkim – dodał z ciepłym uśmiechem.
Podziękowałem i przykryłem szmatką ranę.
- Rozejrzyj się tutaj i bierz co ci w łapy wpadnie – nakazał.
- A to nie jest kradzież? – zapytałem zdziwiony.
- Przestań – parsknął. – Potrafisz być bardzo zabawny. Myślisz, że ktoś tego sklepu jeszcze pilnuje? Jeżeli nie ty przywłaszczysz sobie coś stąd, to zrobi to ktoś inny. Bierz i nie marudź.
Zrobiłem jak kazał. Znalazłem kilka par czarnych bluzek. Jedne w moim rozmiarze, inne nieco większym. Uznałem, że nie ma co wybrzydzać. Następnie chwyciłem kilka różnych par spodni – zwykłych, dżinsowych i kilka par czarnych bojówek różnej długości. Nawet i para niezgorszych butów się znalazła.
Nagle do mych uszu dotarł huk wystrzału. Przez moment zamarłem w bezruchu. W końcu jednak udało mi się poruszyć. Skierowałem się w stronę, z której dobiegł ów dźwięk. Ujrzałem Kakashiego opartego o ladę z kasą.
- To wszystko? Zapakować panu ładnie? – zwrócił się do mnie z teatralnym uśmiechem. Dłonie po kupkę ciuchów również wyciągnął w teatralny sposób, zupełnie jakby był na scenie podczas przedstawienia. Wyjął spod lady kilka reklamówek i począł pakować ubrania.
- Strzelałeś? – zapytałem.
- Do tego gówna, które leży pod moimi nogami – odparł beznamiętnie.
Oparłem się o ladę i pochyliłem do przodu. Na podłodze leżał jeden z „nich”. Szarowłosy przedziurawił mu czaszkę. Na ziemi pełno było kawałków rozwalonego mózgu. Z trudem powstrzymałem wymioty, gwałtownie się cofając. Mężczyzna udał, że tego nie widział. I dobrze. Nie lubiłem gdy ktoś patrzył na mnie w chwilach słabości.
- Niedaleko jest sklep z bielizną. Tam udamy się za chwilę.
Potaknąłem bez słowa. Byłem pewien, że jeżeli chociaż spróbuję coś z siebie wydusić, nie będę w stanie dłużej powstrzymywać wymiotów.
Wizyta w sklepie z bielizną nie trwała zbyt długo. Szybko znalazłem bokserki swego rozmiaru i zgarnąłem je, nie bacząc na ich kolory czy wzory. Tak samo ze skarpetkami.
Niedługo później byliśmy już w domu.
- Jesteś głodny? – zapytał mężczyzna gdy już odłożyłem ubrania na miejsce, które przygotował dla mnie w salonie.
Niespodziewanie zaburczało mi w brzuchu. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że od wielu godzin niczego nie przełknąłem.
Szarowłosy zaśmiał się i rzekł:
- Twój brzuch odpowiedział za ciebie. Odpręż się czy porób co tam chcesz, a ja przygotuję nam coś do jedzenia.
Potaknąłem i podziękowałem cicho. Mężczyzna zniknął w kuchni, a ja zacząłem rozglądać się po salonie. Zdecydowanie musiał włożyć w ten salon dużo pieniędzy. Kanapa bez wątpienia obita była skórą. Naprzeciwko niej stał spory, prosty – ale w owej prostocie niezwykle ładny – szklany stół. Dalej telewizor. Nie znałem się na tych całych calach, które wyznaczały wielkość monitorów, jednak ów telewizor musiał mieć ich mnóstwo. Po jego prawej stronie była spora wieża ze stojakiem z kolekcją płyt. Całkiem sporą swoją drogą. Podszedłem do niej i przejrzałem ową kolekcję. Metal, rock i muzyka klasyczna. Dziwne połączenie, ale odpowiadające również moim gustom.
Po lewej stronie pomieszczenia, przy ścianie, stało kilka półek w całości wypełnionych książkami. Po tytułach mogłem wywnioskować że należały do gatunków historycznych oraz biografii. Było jeszcze coś, co przypominało… erotykę? Nie mogłem jednoznacznie stwierdzić. Same tytuły można było zrozumieć w różnoraki sposób. Zamierzałem sięgnąć po jedną z nich, kiedy zaskoczył mnie głos szarowłosego:
- Ciekawski, co?
Odskoczyłem od półki, zakłopotany. Zaśmiał się cicho i zaprosił mnie do stołu.
- Nie mam jadalni, bo i niepotrzebna mi jest. Mieszkam sam – tłumaczył, kładąc w międzyczasie miski na stoliku. – Zaraz przyniosę pałeczki.
Wrócił do kuchni i chwilę później siedział już na kanapie. Zaprosił mnie krótkim ruchem głowy i przysunął stolik bliżej nas.
- Mam nadzieję, że lubisz ramen – spojrzał na mnie pytająco podając mi pałeczki.
Przytaknąłem.
- Nawet nie wiesz jak – odrzekłem uradowany. Kiedy do moich nozdrzy dotarł zapach dania w brzuchu zaburczało mi głośno po raz kolejny.
- Smacznego! – powiedzieliśmy w tym samym czasie i zabraliśmy się do jedzenia. O dziwo danie było niesamowicie smaczne. Zdecydowanie miał talent do gotowania. Ja czułem się przy nim całkowicie bezużyteczny. Jedyne, co potrafiłem, to grać w gry komputerowe.
Po jedzeniu pochwaliłem jego zdolności kucharskie. Rozmawialiśmy też sporo na inne tematy. Dowiedziałem się, że przed całym tym zamieszaniem z „zombie” pracował w policji. To tłumaczyło jego umiejętność posługiwania się bronią. W końcu zdobyłem się na to, by spytać go o pochodzenie blizny. On opowiedział mi o jednej akcji, która miała miejsce praktycznie na początku jego służby. Trafił na gang handlujący narkotykami, który znany był z licznych rozbojów z użyciem noży. Noże były właśnie znakiem rozpoznawalnym tego zgrupowania. Pech chciał, że miał na sobie wtedy mundur. Był sam, więc tamci rzucili się na niego bez chwili zastanowienia. W końcu typy jak oni nienawidzą policji. Było ich czterech. Stoczył z nimi nierówną walkę, został pchnięty nożem w brzuch i zraniony w twarz. Poradził sobie jednak z ich czwórką: swego czasu był najlepszym studentem akademii policyjnej. Nie miał sobie równych. To właśnie podczas tej zamieszki zabił pierwszego człowieka. A właściwie pierwszych czterech ludzi.
Przed utratą przytomności zdążył jeszcze wezwać pomoc. Władza doceniła tą akcję i dostał awans. W końcu gang ten słynął ze swej brutalności i bezwzględności, a on stanął do walki z nimi z zimną krwią.
Przez cały ten czas wsłuchiwałem się w jego głos jak zahipnotyzowany i nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że cały czas uważnie mu się przyglądałem; do czasu kiedy ten zaśmiał się i kazał mi przestać tak go podziwiać, dodając, że go zawstydzam. Zaśmiał się jeszcze głośniej, gdy zobaczył, jak moja twarz oblewa się rumieńcem.
- Ty naprawdę jesteś słodki – rzucił, patrząc mi w oczy i uśmiechając się w niezwykle specyficzny sposób. Speszył mnie tym mocniej. Czułem wyraźnie jak pieką mnie policzki. Ten uśmiech sprawił, że zabrakło mi tchu i nie potrafiłem oderwać wzroku od jego ust i oczu. Nie mam pojęcia ile czasu to trwało. Wyczułem dziwne napięcie między nami, którego nie potrafiłem nawet opisać, czy chociaż wytłumaczyć.
Nie przestając się uśmiechać wstał, oznajmiając, iż idzie wziąć prysznic. Poprosił mnie o to, bym pozmywał po obiedzie. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, więc po prostu posłusznie udałem się do kuchni. Przed oczami nadal miałem ten uśmiech… nie potrafiłem wyrzucić go z głowy. A te oczy… Sprawiały, że miękły mi nogi, a w brzuchu pojawiło się uczcie, jakby toczyła się w nim wojna setki motyli.
- O czym ty myślisz, Uzumaki – mruknąłem sam do siebie, potrząsając gwałtownie głową. Uświadomiłem sobie, że nadal nie umyłem ostatniej miski. Zerknąłem na zegarek. Odpłynąłem myślami na piętnaście minut! Jak? Przecież to trwało zaledwie sekundę… no, może kilka.
- A o czym myślisz, Uzumaki?
Miska wypadła mi z rąk kiedy usłyszałem jego głos. Na szczęście nie trzymałem jej na dużej wysokości. Odwróciłem się i zerknąłem na niego speszony… Po czym natychmiast odwróciłem wzrok w inną stronę. Ubrany był jedynie w bokserki, a więc ujrzałem jego umięśnione, robiące wielkie wrażenie ciało. Ręcznik trzymał przewieszony na przedramieniu, a z jego włosów na wyraźnie zarysowany tors kapały krople wody.
- I dlaczego się czerwienisz na mój widok? – zaśmiał się cicho. – Jeszcze pomyślę, że jesteś homoseksualny.
Odwróciłem się z powrotem do zlewu, by ukryć rumieńce.
- T… to nie tak – burknąłem.
Podszedł do mnie od tyłu.
- Nadal nie pozmywałeś? Może nie wiesz, jak się to robi? Pokażę ci.
Mówiąc to przylgnął do moich pleców ciałem i odłożył na bok ręcznik, po czym chwycił mnie za zewnętrzną część obu dłoni. W tej chwili poczułem się jakby moje serce miało wyskoczyć mi z piersi – i to, co czułem, nie było bynajmniej strachem. Pokierował moimi dłońmi tak, bym chwycił miskę mocno, a drugą zaczął ją szorować.
- Opłuczesz już chyba sam, prawda? – zapytał, odsuwając się ode mnie.
Nie odpowiedziałem ani nawet nie wykonałem żadnego gestu. Po prostu opłukałem miskę pospiesznie i odłożyłem ją na miejsce, w którym miała wyschnąć.
- Pójdę się umyć – powiedziałem szybko i ruszyłem do łazienki.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i odetchnąłem głęboko.
- Co to miało być, Uzumaki? – zapytałem sam siebie szeptem.
Niedługo później uspokoiłem się już całkowicie i wskoczyłem pod prysznic.
Kiedy ostrożnie wychyliłem się z łazienki, ręcznik mając zawiązany na biodrach, uznałem, że mężczyzna musiał udać się już do swojej sypialni. Jak najciszej powędrowałem do salonu i ubrałem bokserki. Na kanapie leżały już koce i poduszka. Szybko zakopałem się w nich, przykrywając się po szyję.
Długo leżałem przewracając się z boku na bok, jednak nie potrafiłem zasnąć. Co jakiś czas podrywałem się również do pozycji siedzącej, mając wrażenie, że ktoś stąpa gdzieś obok. Zdałem sobie sprawę z tego, że oblał mnie pot, a serce bije zbyt szybko z przerażenia, by udało mi się zasnąć.
Wysunąłem się spod koców i ruszyłem powoli w stronę sypialni Kakashiego. Stąpałem ostrożnie, uważając, by go nie obudzić. Sięgnąłem do klamki i otworzyłem ostrożnie drzwi, a następnie powoli wsunąłem się do środka.
Moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, a więc widziałem wystarczająco wyraźnie. Podszedłem do jego łóżka i ułożyłem się na podłodze, opierając się plecami o drewnianą ramę. Skuliłem się i zamknąłem oczy. Miałem nadzieję, że rano uda mi się stamtąd wymknąć zanim szarowłosy się obudzi.
- Zamierzasz całą noc spędzić na zimnej podłodze? – zwrócił się do mnie. Drgnąłem, przerażony.
- Nie śpisz? – zapytałem. – Przepraszam. Ja… Nie byłem w stanie zasnąć, i… – zacząłem się tłumaczyć.
- I bałeś się? – przerwał mi. – Właź tutaj, pod kołdrę. Mam wystarczająco duże łóżko.
- J…jesteś pewien?
Uniosłem się na przedramionach i zwróciłem głowę w jego stronę.
- Uhm, wskakuj.
Podniosłem się i nieśmiało wsunąłem pod jego kołdrę. Odwrócił się do mnie plecami.
- Jednak wyrzucę cię stąd jeśli będziesz się wiercił – ostrzegł. – Dobranoc.
- Dobranoc… – odparłem tak cicho, że zapewne tego nawet nie usłyszał. W myślach dopowiedziałem jeszcze „dziękuję”.
Zamknąłem oczy i niemal natychmiast odpłynąłem.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1340
il. komentarzy : 0
linii : 83
słów : 2930
znaków : 15153
data dodania : 2016-01-17

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e