FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Naruto-Liberator || Rozdział 3

a u t o r :    chimashirose


To była długa noc: długa w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czas mijał, a ja, choć pogrążony byłem w głębokim śnie, niemal słyszałem swój oddech i czułem bicie swojego serca. Biło powoli i spokojnie. Moje ciało wypoczywało jak nigdy dotąd. Zdecydowanie potrzebowało tego. Miałem kilka snów, na które składały się setki różnych wizji: wizji nieruchomych; wielu obrazów pojawiających się i znikających powoli. Ani jedna z nich nie była w żaden sposób niepokojąca.
Kiedy się obudziłem uświadomiłem sobie, że dzieliłem łóżko z właściwie obcym mi mężczyzną. Policzki zapiekły mnie mocno, a ja sam wstrzymałem oddech wraz z narastającym uczuciem skurczu jakichś mięśni gdzieś w dole mojego brzucha. Leżałem tak, niczym sparaliżowany, dobrych kilka sekund, po czym podniosłem się. Kakashiego tu nie było. Zamiast tego na jego poduszce znalazłem broń. Zapewne zostawił ją na wszelki wypadek, gdyby coś złego miało mi się przydarzyć. On rzeczywiście myśli o wszystkim.
Ziewnąłem i przetarłem oczy, po czym zsunąłem nogi z łóżka i postawiłem stopy na ziemi. Następnie wyszedłem z pokoju i w ciszy nasłuchiwałem. Wyglądało na to, że nie było go tutaj, na górze. Wróciłem do pokoju po broń, po czym stanąłem przy drzwiach wyjściowych, rozważając różne za i przeciw temu, bym przez nie przeszedł. Im dłużej myślałem, tym mocniej czułem adrenalinę, jaką wyzwalało moje ciało. Złapałem za klamkę i wyszedłem. Broń trzymałem uniesioną na wysokości klatki piersiowej, zaciskając na niej dłoń mocno, jakby w obawie, że ktoś lub coś mogłoby mi ją w każdej chwili wyrwać. Ostrożnie i powoli pokonywałem każdy jeden stopień.
Zszedłem na dół i zobaczyłem, że drzwi naprzeciwko tych, z których wczoraj zabraliśmy bronie są lekko uchylone. Podszedłem do nich niemal bezszelestnie i pchnąłem je delikatnie – tak, że otwarły się jedynie kilka centymetrów szerzej. Zajrzałem przez utworzoną szparę i ujrzałem go. Podciągał się na drążku, ubrany w szare, dresowe spodnie, pozbawiony jakiejkolwiek bluzki czy koszuli. Widziałem go od boku. Po jego ciele spływały maleńkie krople potu, a na twarzy widać było, że to nie pierwsze, ani nie dziesiąte podciągnięcie. Szło mu to nadzwyczaj sprawnie. Ja nie byłem w stanie podciągnąć się więcej niż sześć razy. Ramiona, w przeciwieństwie do niego, miałem wątłe, a jedyna sprawna część mojego ciała to dłonie i palce. Minusy wiecznego życia przed monitorem komputera.
W pomieszczeniu znajdowało się wiele innych przyrządów do ćwiczeń, głównie sprawiających wrażenie amatorskich lub złożonych samodzielnie z przeróżnych, niepotrzebnych części. No cóż, jeśli ktoś rzeczywiście chce ćwiczyć i utrzymywać fantastyczną formę, to nie potrzebuje jakichś wyuzdanych sprzętów czy specjalnych karnetów na siłownię.
Kakashi zeskoczył na ziemię i spojrzał w stronę drzwi.
- Długo będziesz się tak czaił? – rzucił obojętnym tonem.
- Przepraszam – odpowiedziałem, po czym wszedłem do środka. Broń odłożyłem na ziemię i przesunąłem ją nieco nogą. – Często tak ćwiczysz?
- Ćwiczę ile potrzebuję. Albo kiedy nie mam co robić. Lubię się zmęczyć. A ty?
- Niezbyt.
- Widać. Powinieneś troszkę popracować nad sobą. Podasz mi ręcznik? Jest po Twojej prawej – palec wskazujący skierował na ścianę tuż obok mnie. Chwyciłem jeden z trzech ręczników i rzuciłem mu go. Otarł nim twarz i kark, a później rzucił go na jeden z przyrządów do ćwiczeń. Ułożył się na macie na plecach i zaczął robić brzuszki.
Chrząknąłem nieznacznie, po czym burknąłem nieśmiało:
- Poprzednia noc…
- Zamierzasz wyznać mi miłość? Zaczekaj z tym trochę – przerwał mi i uśmiechnął się nieznacznie, nie przestając ćwiczyć.
- N…Nic z tych rzeczy! – zająknąłem się.
- Więc zapomnij o tym. To nic wielkiego.
Przytaknąłem, choć wiedziałem, że tego nie widział. Stałem tak chwilę, pogrążony we własnych myślach i zastanawiałem się, jak zacząć inny, istotny dla mnie temat. W końcu odważyłem się:
- Kakashi… Jak daleko jest stąd do Tokyo?
Ten zerknął na mnie zdziwiony.
- Około godzina drogi. Chcesz się tam udać? Roi się tam od zombie.
Te słowa sprawiły, że poczułem się, jakby ktoś ścisnął mocno moje gardło. Spróbowałem coś powiedzieć, ale słowa nie wydobyły się z moich ust. Odczekałem chwilę, przełknąłem ślinę i spróbowałem ponownie:
- Moja mama i tato mieszkają w Tokyo.
- Nie łudź się nawet, że jeszcze żyją.
Poczułem się jakbym dostał otwartą dłonią w twarz. Nie mogłem się z tym pogodzić. Po prostu nie mogłem! Do oczu napłynęły mi łzy na samą myśl, że moich rodziców mogło zabraknąć.
Pokręciłem głową, jakbym miał złudne nadzieję, że w ten sposób odpędzę się od tych wszystkich złych myśli.
- Muszę się dostać do Tokyo – rzuciłem głosem pełnym powagi, głosem zdecydowanym.
Kakashi uniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie.
- Jedyne, co znajdziesz w Tokyo to strach i śmierć – spojrzał mi prosto w oczy. Jego wzrok palił mnie zupełnie jakoby rozżarzony pręt przytknięty do mej skóry.
- Muszę się dostać do Tokyo – powtórzyłem, a głos nie załamał mi się ani na chwilę. Był tak samo zdecydowany, jak wcześniej, a może nawet i bardziej.
Patrzyliśmy tak na siebie przez chwilę, a z naszych ust nie padło ani jedno słowo. Zdawał się lustrować mnie dokładnie wzrokiem, jakby zastanawiał się, czy nie oszalałem.
- Dobrze więc – odezwał się w końcu, podnosząc się z ziemi. Otrzepał dłońmi spodnie, a ja patrzyłem na niego z niedowierzaniem. – I tak muszę tam coś załatwić. Najwyżej zrobię to wcześniej niż planowałem.
Poczułem niesamowitą ulgę, kiedy to usłyszałem. Jakiś ciężar, który zalegał gdzieś w moich wnętrznościach, nagle wyparował. Dłoń, która ściskała moje gardło również odpuściła. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Może byłem dziecinny i naiwny, ale głęboko wierzyłem, że moi rodzice jeszcze żyją.
- A więc… Kiedy wyruszamy? – zapytałem. W moim głosie wyraźnie słychać było zniecierpliwienie, ale nic na to nie mogłem poradzić. Po prostu chciałem dostać się już do mojego rodzinnego miasta i odnaleźć rodziców, całych i zdrowych.
- Jutro rano.
Skinąłem głową na znak, że jego słowa dotarły do mnie, że je przyjąłem. Razem ruszyliśmy z powrotem na górę, wcześniej zamykając drzwi do siłowni na klucz.
Szarowłosy poszedł wziąć szybki prysznic, informując mnie przy okazji, że rano przygotował dla mnie śniadanie. W kuchni przekonałem się, że rzeczywiście tak było. Szybko spałaszowałem je ze smakiem. Dołączył do mnie chwilę później – dosiadł się do mnie na kanapę z bananem w dłoni. Jadł go niespiesznie. Domyśliłem się, że robi to po każdym treningu.
Zerknął na mnie przelotnie i stwierdził:
- Cieszysz się jak małe dziecko. Tak podekscytowany jesteś wizją jutrzejszego wyjazdu?
Zastanowiłem się chwilę.
- Ja wiem, że moi rodzice żyją. Chcę ich odnaleźć. Czy mógłbyś ich wtedy tutaj przetrzymać?
Dokończył banana i odłożył skórkę na stolik.
- A co będę miał w zamian? – zapytał, unosząc prawą brew i patrząc na mnie w taki sposób, że po raz nie wiem już który moje policzki oblały się rumieńcem. Spuściłem wzrok, patrząc na swoje dłonie.
Pomyślałem, że rzeczywiście mężczyzna nie ma żadnego interesu w tym, by ratować moich rodziców. Cała moja motywacja zdała się w tamtej chwili uciec. Byłem jak balon, z którego ktoś właśnie spuścił powietrze.
- Zbliż się – rzucił cicho.
Podniosłem głowę i zerknąłem na niego niepewnie. Głową wykonał gest, który miał mnie zapewne zachęcić, bym spełnił jego żądanie. Siedziałem po turecku, więc opierając się na dłoniach pociągnąłem za sobą kolana i zbliżyłem się do niego, przesuwając się po kanapie na czworakach. Przycupnąłem obok męzczyzny, twarzą zwróconą do niego. Patrzyłem w jego oczy pełen nadziei. Pragnąłem zrobić cokolwiek by tylko zechciał, byle się zgodził mi pomóc.
Kakashi przesunął dłonią po moim policzku – od góry ku dołowi i zatrzymał dłoń na moim podbródku. Poczułem, że moje serce przyspieszyło gwałtownie. Uniósł mój podbródek delikatnie ku górze. Czas zdawał się zwolnić w tym momencie. Widziałem, jak jego twarz przysuwa się coraz bliżej mojej i aż zaparło mi dech w piersiach. Siedziałem nieruchomo czekając na jego ruch, nie bardzo wiedząc, co właściwie powinienem zrobić. Jego usta delikatnie dotknęły moich. Wyraźnie poczułem jego zapach i opanowało mnie dziwne uczucie: miałem wrażenie, że pozwoliłbym mu zrobić ze sobą wszystko, czego by zapragnął. Czułem się bezpiecznie i zapomniałem o wszystkim, co mnie otacza. Musnął swoimi ustami moją dolną wargę; wszystko to robił tak powoli i delikatnie, że aż wydałem z siebie ciche jęknięcie. Poczułem pulsowanie w spodniach. Mój członek był twardy, a ja sam nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Czułem tylko, że chcę więcej, ale wtedy szarowłosy powoli się odsunął. Nie wiedząc dlaczego poczułem zawód. Nie chciałem, żeby się odsuwał. Chciałem spocząć w jego ramionach i całować go dalej. Patrzyłem w jego oczy mając wrażenie, że jestem niespełna rozumu. Dziwne pożądanie zapanowało całkowicie nad moimi zmysłami. Kakashi przesunął jeszcze delikatnie kciukiem po moich ustach, a ja rozwarłem je nieznacznie pod wpływem tego dotyku.
Uśmiechnął się nieco i rzucił:
- Pomogę Ci z tymi rodzicami. Będę ci pomagał tak długo, aż znajdziemy ich żywych lub martwych. Jeśli spełni się ta pierwsza możliwość, pozwolę im u siebie zamieszkać.
Poczułem, że do oczu napływają mi łzy. Nie minęło nawet kilka sekund, a te spłynęły po moim policzku.
- Dziękuję… – wyszeptałem.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 3.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 1337
il. komentarzy : 0
linii : 50
słów : 1860
znaków : 9440
data dodania : 2016-02-03

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e