FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



opowidanie bez tytułu

a u t o r :    DamaDworu


w s t ę p :   

zapraszam także na bloga, jakby co tam następna część będzie szybciej :v
http://zachtyszmatobezuczuc. blogspot.com/



u t w ó r :

- Ile razy mam Ci powtarzać, żebyś nie rzępolił na tym kawałku drewna kiedy jestem w domu, Zachary?! - usłyszałem zza zamkniętych drzwi. Zaraz potem pod wpływem ojca zostały niemal wyrwane z zawiasów. Przerwałem grę, spokojnie odkładając gitarę na stojak nieopodal mnie.
- Ależ ojcze, nie wiem skąd Twoje zdenerwowanie - odparłem spokojnie, przyzwyczajony do tego typu przywitań - nie miałem pojęcia że już wróciłeś.
-Nie rób z siebie idioty! - ojciec uniósł rękę, która wylądowała na moim policzku w niespełna dwie sekundy. Zawsze tyle samo czasu żeby uniknąć ciosu, wystarczająco bym to zrobił. Czemu tego nie robię? Sam nie wiem. Może dlatego że nie czuję bólu fizycznego od jakichś dwóch lat, może dlatego że wtedy jeszcze bardziej bym go zdenerwował. Nie mam siły z nim walczyć, choć uważa że wciąż to robię.
-Wiesz dobrze o której kończę - wycedził przez zęby. Miałem nadzieję że to koniec na dziś naszej rozmowy, niestety tak się nie stało, ojciec kontynuował:
-Jutro przyprowadzę gości na kolację, nie są zbyt ważni w świecie, ale dla mojej kariery tak . To nowy interes, nie zrozumiesz. Bądź przed szóstą, a i ubierz się odpowiednio, nie w te szmaty które masz na sobie - spojrzałem po swojej czarnej bluzie i rurkach. Nie widziałem w nich nic złego, lecz przebywanie z ojcem tworzy kolejne rysy w mojej psychice. Zrobiła się bardzo krucha od kiedy nie czuję bólu. Kiwnąłem powoli głową, niezdolny do powedzenia czegokolwiek. Wyszedł trzaskając drzwiami. Odzyskawszy siłę w nogach, powlokłem się do swojej łazienki. Nie była ona mała, duża też nie. Mimo bogactwa ojca, ja nienawidziłem przepychu i drogich rzeczy. Spojrzałem w lustro i skrzywiłem się. Zrobił to samo chłopak z drugiej strony. Miał krótkie, ciemne włosy, delikatne rysy twarzy oraz ciemnobrązowe oczy. Były zimne, jak jego wnętrze, a pod zimnem czaił się ukrywany żar. Miał też czerwony ślad na policzku, ojciec słabo mu przyłożył, do jutra zniknie. Przynajmniej mam taką nadzieję, nie mam ochoty ukrywać tego pod warstwą makijażu. Westchnąłem. Jeszcze rok. Jeszcze tylko jeden cholerny rok. Ukończę szkołę i ucieknę od tego tyrana, choćbym miał mieszkać pod mostem, to i tak byłbym tam szczęśliwszy niż tutaj, sam w wielkim domu. No nie do końca sam, ojciec jednak wraca dość późno a jak wraca i tak czuję jakbym był sam. Postanowiłem zmyć z siebie frustrację wpełzającą na moje plecy niczym żmija, chcąca ugryźć mnie w kark, żeby za chwilę zostawić krztuszącego się własną śliną.
Po prysznicu, w samym ręczniku wyszedłem z łazienki w poszukiwaniu jakichkolwiek dresów do spania. Jako że miałem następnego dnia szkołę na ósmą stwierdziłem że godzina dwudziesta trzecia to idealny moment żeby pójść spać, ten dzień już wystarczająco mnie wykończył.
Obudziłem się jeszcze przed budzikiem, ale nie miałem ochoty wstawać. Leżałem w całkowitej ciszy gapiąc się w sufit, mało co nie dostałem zawału gdy telefon się odezwał powiadamiając mnie, że czas wstawać. Wywlokłem się z łóżka. Ruszyłem do kuchni prosząc los żeby ojca już nie było. Los był laskawy, w domu byłem tylko ja. Przenikliwa cisza również, lecz to tylko nieproszony gość, bywający tu każdego dnia. Przegoniłem pesymistyczne myśli, to nie w moim stylu. Zjadłem płatki przy wyspie kuchennej, myśląc o mojej mamie i Kierenie. Kieren to mój brat bliźniak, jeszcze dwa lata temu mieszkali tutaj z nami. Dokładnie dwa lata temu jakby się rozpłynęli. Tyraństwo ojca nie było wtedy aż tak mocno rozwinięte i rozjarzmione. Nie rozumiem dlaczego mnie zostawili, kiedy nie było ich już drugi dzień, miałem coraz gorsze przeczucia. Można powiedzieć że się załamałem. Tu następuje smutna historia o tym jak to przez to wydarzenie diametralnie się zmieniłem dla otoczenia. Nikt mi w życiu nie zastąpi matki i brata, byli dla mnie najważniejsi. Pragnę ich odnaleźć. Gdyby nie fakt, że do ukończenia szkoły ojciec mnie znajdzie wszędzie, już dawno by mnie tu nie było. Postawił mi ultimatum: ja zostaję w domu do ukończenia liceum, a on zerwie ze mną wszystkie kontakty gdy ja dotrzymam swojej części umowy. Dla niektórych pewnie ten powód byłby niewystarczający, ale oni nie znają ojca. Jestem pewny że byłby w stanie zranić mnie, każdego gdybym uciekł. Niby nie ma żadnego większego powodu żeby mnie tu trzymać, ja sądzę że to jego egoizm oraz strata przed spadkiem jego nienagannej reputacji, która była wystarczająco zszargana przez zniknięcie pozostałych dwóch członków rodziny.
Mimowolnie spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Powinienem wychodzić z domu, żeby się nie spóźnić. Ubrałem się szybko w wczorajsze spodnie, a na górę założyłem inną bluzę, tym razem ciemnoczerwoną. Chwyciłem torbę, telefon, a w uszy włożyłem słuchawki. Jako że była piękna wiosenna pogoda, wybrałem spacer.
Przed budynkiem byłem parę minut przed dzwonkiem. Ruszyłem wgłąb tego szajsu. Nie wiem jak przeżyję ten dzień, tak podobny do innych. Pierwszy był angielski, mój ulubiony przedmiot. Przywdziałem maskę zimnego skurwiela, spokojnym krokiem wchodząc do klasy. Szczerze nienawidziłem każdego człowieka którego mijałem. Klasa, do której uczęszczałem, od paru lat, to zbiór dziwnych dzieci z problemami, wszyscy tak samo zakłamani. Zakłamani, puści, egoistyczni. Sam nie jestem lepszy, wiem. Jestem tysiąc razy gorszy. Zrezygnowany siadłem na swoje miejsce.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak dotrwałem do lunchu. Szedłem spokojnie na stołówkę nieco głodny. Miałem sporą ochotę na jakiś owoc. Najlepiej jabłko. I pyszna herbata. Tyle wystarczy abym na chwilę mógł zapomnieć, o wszystkim co mnie trapi.
Zamyślony, ze słuchawkami w uszach, ledwo usłyszałem swoje imię wykrzykiwane przez Hope, niską dziewczynę z mojej klasy. Nie wiedziałem, o co jej może chodzić, zwykle nie gadaliśmy. Po chwili poczułem coś na moich plecach. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą jakiegoś prawdopodobnie młodszego o rok chłopaka. Jeśli się nie mylę ma na imię Lucas, wydaje mi się że jest w szkolnej drużynie. Tylko to teraz jest nieistotne, istotne jest to, że właśnie wylał na mnie kawę. Świetnie. Teraz już nie żyje.
- Co Ty sobie wyobrażasz gówniarzu? Myślisz że jesteś sobie w szkolnej drużynie to możesz wszystko? Nie, to tak nie działa. Oddasz mi pieniądze za tą bluzę, żadnych wymówek, w przeciwnym razie Cię załatwię tak, że własna matka nie pozna Twojej zmasakrowanej buźki. Zrozumiano? - powiedziałem najspokojniej jak się dało. W rzeczywistości nigdy bym tak nie powiedział, tego oczekuje ode mnie ojciec. Jestem jak jego robocik. Żałosny ze mnie człowiek. Minąłem go, miałem nadzieję na znalezienie jakiejś koszulki w mojej szafce. Czułem wzrok wszystkich osób będących świadkami tej groźby, ale wiedziałem że zbyt boją się podkablować mnie - syna szefa wielkiej korporacji zajmującej się jakimś mało interesującym mnie gównem. Trzeba dodać także, że każdy normalny człowiek nie wytrzymałby z bólu, którego ja przecież nie czuję. Mało kto o tym wie, teraz powinna domyśleć się większość. Mijałem ludzi, kolejnych pustych ludzi. Dotarłem do swojej szafki, już miałem ją otwierać, gdy czyjaś ręka mi przeszkodziła. Mój wzrok powędrował na Lucasa. Zaczynał mnie naprawdę denerwować. Miałem właśnie pocisnąć w jego twarz kolejną dawkę, tym razem mniej udawanej złości, ale mi przerwał.
- Naprawdę przepraszam za tą kawę. To był przypadek, nie chciałem tego. Nic Ci nie jest Zach? - skrzywiłem się. Nienawidzę tego zdrobnienia. Tylko Kieren może mnie tak nazywać. W złotych oczach ukrytych pod grzywką widziałem fałsz. Kolejny kłamco, witaj w kolekcji!
- Słuchaj, nie mam zamiaru tracić na Ciebie czasu, więc spadaj - zrzuciłem jego dłoń z szafki i ją otworzyłem. Chłopak zmienił wyraz twarzy z miłego i zatroskanego na naburmuszonego, po czym odszedł. Po chwili grzebania znalazłem koszulkę, dość starą. Była to koszulka Kierena, zostawił ją tu kiedyś, całkowicie o niej zapomniałem. Zamknąłem szafkę, żeby po paru sekundach skierować się do łazienki. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, a potem do kabiny. Ściągnąłem bluzę. Nie miałem ochoty oglądać moich pleców, dostatecznie poranionych przez ojca. To chore, to co ze mną robi. Ja wierzę w lepsze jutro, w to że odnajdę moich ukochanych. Nie można opisać bólu jaki mi towarzyszy od zniknięcia brata. To tak jakbym stracił nogi. Otrząsnąłem się, nie ma czasu. Wytarłem się papierem i ubrałem koszulkę brata. Pachniała nim. Cudowne uczucie, jakby był tuż obok. Wrzuciłem bluzę do śmietnika, jestem przekonany że więcej jej bym już nie założył. Wyszedłem z pomieszczenia, kiedy zadzwonił dzwonek i udałem się na ostatnią lekcję tego dnia.
W świetnym humorze opuściłem budynek, nadal mając wrażenie że mój brat jest tuż za mną. Z zewnątrz wyglądałem jak zwykle, a wewnątrz niemal skakałem z radości. Odzyskałem dobry humor z rana, dzięki tak małemu gestowi. Świat może być okropny, pełny nienawiści, zazdrości, ale przy Kierenie to nie ma znaczenia. Chyba za dużo o nim myślę. Z drugiej strony to oznacza, że on myśli o mnie, że żyje. Gdyby było inaczej, wiedziałbym. Więź między bliźniakami jest naprawdę bardzo silna, a przynajmniej w naszym przypadku. Westchnąłem. Czas ruszać do domu, dochodziła godzina siedemnasta. Nie chciałem narażać się ojcu, czuję że bym sam nie wytrzymał kolejnych przekleństw pod moim adresem.
Gdy dotarłem do miejsca moich katorg, ojciec już tam był. Oczywiście nieźle wkurwiony.
- Mówiłem że masz być przed szóstą, tak trudno Ci się do tego dostosować? - rzekł zimnym tonem.
- Przepraszam ojcze. Pójdę się szybko przebrać - uciekłem mu sprzed oczu do swojego pokoju. Tam wybrałem czarne spodnie od garnituru, czarną koszulę i krawat, oczywiście też czarny, po czym się w nie ubrałem. Niemal zbiegłem do ojca, idealnie w momencie w którym zadzwonił dzwonek do drzwi. Powlokłem się za tym człowiekiem do frontu domu. Patrzyłem jak poprawia swoje nienagannie ułożone siwe włosy, okulary na twarzy tak podobnej do mojej i garnitur na jego o dziwo całkiem muskularnym ciele. W końcu otworzył drzwi, a za nimi byli jacyś ludzie których nie kojarzyłem. Kojarzyłem za to średnio wysoką postać za nimi. Lucas. Co on tutaj robi?Uśmiechnął się zawadiacko, tak że tylko ja to zobaczyłem. Dzieciak nieźle sobie pogrywa. Przywitałem się z nimi, domyśliłem się że to rodzice Lucasa. Jest do nich bardzo podobny. Ojciec zaprowadził nas do jadalni, stół niemal uginał się pod ciężarem jedzenia które na nim było. Przesadził. Ugotowała to pewnie nasza biedna Mylene. Mylene to kucharka, którą tata wynajmuje żeby gotowała obiady i kolacje w naszym domu. Dziwne, jeśli tyle ugotowała, to powinna być tu od rana, a jakoś jej nie widziałem. Cóż, może ugotowała u siebie w mieszkaniu i tu przywiozła. Usiedliśmy - ojciec na samym końcu, ja po jego prawej, obok mnie Lucas, nie wiem jakim cudem się tam znalazł, a jego rodzice naprzeciw nas. Zaczęła się rozmowa o interesach, więc się wyłączyłem. Nienawidzę o tym słuchać. Jednocześnie czułem wzrok Lucasa na sobie. Denerwuje mnie coraz bardziej, a robi to specjalnie. Po prostu to wiem. W pewnym momencie szepnął do mnie:
- Witam panie Graham, jestem Lucas Sanders - wyszczerzył się jak głupi. Robi z siebie debila, nie wytrzymam dłużej tego. Zobaczyłem kątem oka otrzeżenie od ojca. Uśmiechnąłem się, starając się przy tym wyglądać jak najnaturalniej.
- Cześć Lucas, mów mi Zachary - byłbym świetnym aktorem, nikt nie zgadłby że właśnie wyobrażałem sobie że dźgam go widelcem.
- Co tam w szkole Zach? - uśmiechnął się jeszcze szerzej, jeśli to w ogóle było możliwe.
- Nic ciekawego, tylko jakiś idiota dzisiaj wylał na mnie kawę. A u Ciebie Luca?
- Jakiś nadęty bufon wydarł się na mnie, chociaż nic nie zrobiłem.
- Może ten nadęty bufon miał jakiś powód, nawet tacy ludzie nie krzyczą na innych bez powodu - gotowałem się w środku. W życiu nikt mnie nie doprowadził do takiej frustracji, nawet ojciec. A to jeszcze bez większego powodu. Dorośli byli zajęci sobą, nie zwracali uwagi na naszą wymianę zdań. Tylko ojciec co jakiś czas spoglądał na mnie, kontrolując to co robię.
- Niby miał powód, ale przeprosiłem. On po tym nadal się wściekał. Nie rozumiem go, a chciałbym zrozumieć - oczy mu się zaświeciły. Co on sobie myśli? Tak mnie prowokować w moim domu?
- Tylko że on nie chce być rozumiany - odwróciłem wzrok.
- Ale jak ja bardzo tego chcę - powiedział zrezygnowany. O co mu, do cholery jasnej chodzi? Czemu się do mnie przyczepił? Niech znajdzie sobie kogoś innego do dręczenia.
- Twoje widzimisię nie jest warte zachodu jaki byłby z tym człowiekiem - wyszeptałem.
- A może jest? - wstałem, trochę zbyt gwałtownie.
- Przepraszam, muszę do łazienki - opuściłem jadalnie najszybciej, jak tylko mogłem. Wpadłem do łazienki, zauważyłem że często w nich ostatnio bywam żeby się uspokoić. Ochlapałem twarz wodą. Była cała czerwona, zniknęło moje opanowanie. Po prau głębokich wdechach, opanowanie wróciło na swoje miejsce i mogłem wrócić do gości. Ojciec spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja pokręciłem głową. Lucasowi uśmiech nie zniknął z twarzy. Zacisnąłem dłonie w pięści. Pozwala sobie na za dużo. Rozmawia ze mną jakbyśmy kiedykolwiek mogli normalnie rozmawiać. Denerwuje mnie to. Bardzo.
- Coś się stało Zach? - zapytał dość głośno, z jadem w głosie. Oczy ojca i jego rodziców zwróciły się ku nam. Tego już za wiele. Mam dość.
- Jesteś beznadziejnym gówniarzem, to się stało. Bardziej beszczelnej osoby w życiu nie spotkałem, mam już dość patrzenia na Twój krzywy ryj, wypieprzaj z mojego domu! - źrenice mu się zmniejszyły, pod wpływem mojego podniesionego głosu. Powoli wstał i wyszedł z mojego domu, a w ślad za nim goście mojego ojca. Pobiegł za nimi, a ja udałem się do siebie. Po paru minutach usłyszałem kroki. Byłem przygotowany na karę, jaką wymierzy mi ojciec. Kazał mi usiąść na kolanach. Zaczął mnie czymś okładać po plecach, ja niezwruszenie siedziałem miotany w tę i wewtę. Kiedy się już wyżył, szepnął mi do ucha:
- To ostatni raz kiedy odwalasz takie sceny - po czym wyszedł. Wstałem, nieco się kiwając. Nadal nie czułem nic. To było już nie do wytrzymania, wolałbym już czuć ten głupi ból. Poszedłem wziąć prysznic. Tym razem padłem na łóżko bez kolacji, nie zdążyłem nic konkretnego zjeść podczas wizyty Lucasa. Miałem nadzieję, że teraz się odczepi. Z tą myślą zasnąłem.
Wstałem zdeziorentowany, obudzony gwałtownie budzikiem. Wyrwał mnie ze snu o mamie. Mówiła że bardzo tęskni. Uśmiechnąłem się smutno, dawno jej nie widziałem, lecz nie zapomniałem jak wygląda. Pamiętam każdy szczegół. Porcelanowa skóra, zawsze ten sam delikatny uśmiech, taki spokojny, taki znajomy... Teraz odległy. Zielone oczy, które odziedziczył Kieren. Jak to możliwe że bliźniaki mają różne kolory oczu? Mnie nie pytajcie. Byłem jednocześnie smutny i szczęśliwy - mieszanka wybuchowa. Wstałem, dotknąłem moich pleców, wyczułm na nich nieco wypukłe pręgi, pamiątkę z wczoraj. Nikomu nigdy ich nie pokażę, tak zdecydowałem. Ojciec nigdy się nie zachowywał tak przed zniknięciem mamy, a szkoda. Może i mnie by ze sobą wzięli. Nie obwiniam ich, chociaż chciałbym.
Była sobota, a więc dzień wolny. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Miałem wrażenie że ojciec jest gdzieś w pobliżu, a nie chciałem go więcej denerwować grą na gitarze, stojącej na stojaku. Moje palce tęskniły za strunami, chociaż nie grałem tylko dwa dni. Mimowolnie wstałem, ubrałem się i wyszedłem oknem. Zszedłem po drzewie, jak w tych wszystkich amerykańskich filmach, tylko że nie widziałem jeszcze takiego, który choćby w jednym procencie przypominał moją historię. Stwierdziłem że wybiorę się nad pobliskie jezioro, nie byłem tam przez całą zimę, więc to będzie pierwszy raz w tym roku. Nie było ono daleko, jeśli przejść lasem za domem. Pamiętam, jak z Kierenem wymknęliśmy się w środku nocy z domu, mieliśmy może dziesięć lat. Bardzo bałem się iść ciemnym, strasznym wtedy lasem. Teraz mijałem drzewa, bez najmniejszego problemu (nieistotne że to był dzień, ważne że zrobiłbym też tak w nocy). Wtedy Kieren złapał mnie za rękę i wciągnął wgłąb lasu, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Zawsze był odważniejszy niż ja, zawsze też bronił mnie przed starszymi kolegami. Mimo że czasami czułem się jak największa pizda, to cieszyłem się że mam kogoś, kto się mną opiekuje. To nie tak, że tego wcześniej nie doceniałem. Zawsze bardzo ceniłem każdą chwilę spędzoną z bratem, tego uczyła nas mama - żeby zawsze cieszyć się rodziną, bo nieważne co się stanie, ona Cię nie skrzywdzi. Ciekawe, czy miała też na myśli ojca. Wątpię. Wracając do pamiętnej nocy, biegliśmy, a raczej Kier biegł, a ja starałem się nadążyć. Chichotał jak głupi, ja razem z nim, nawet będąwszy ogarnięty strachem, przy nim to było takie małe i nieistotne. Tak wczułem się we wspomnienia, że niemal usłyszałem Kierena, tuż obok. Tego dziesięcioletniego. Jemu zaczęły później wypadać mleczaki niż mi i w tamtym czasie nie miał jednego siekacza u góry. Wyglądał przeuroczo, ale nie znosił gdy mu to mówiłem. Zazwyczaj wtedy robił się smutny, mówił że przez to nie będzie mógł być prawdziwym mężczyzną, moim obrońcą. Pewnego razu zapytałem go, dlaczego tak bardzo chce mnie chronić, odpowiedział: "Ponieważ to sprawia mi większą radość niż czekoladowe ciasto mamy". Ciasta mamy, najpyszniejsze na świecie, piekła nam je w każdą sobotę. Jego ulubione było czekoladowe, a moje truskawkowe. Wspominałem smak tegóż ciasta, a las przerzedzał się, co zwiastowało że jestem już blisko, nawet bardzo. Wdychałem świeże powietrze, bardzo lubię to uczucie, kiedy świeżutki tlen napływa do moich płuc. Widziałem brzeg jeziora, było nieduże, a jako takiej plaży nie posiadało. Jednak miało swój urok. Wraz z wiatrem przybyły nowe wspomnienia. Przypomniałem sobie moją największą kłótnię z Kierem. Zdarzyła się dokładnie w miejscu w którym usiadłem. Było to letnie popołudnie trzy lata temu, byliśmy z Kieranem bardzo znudzeni. Było także gorąco, więc spytaliśmy mamy, czy możemy iść się wykąpać nad to właśnie jezioro. Miała opory, ale obiecaliśmy, że do wody wejdziemy najwyżej po kolana. To ją przekonało. Gdy dotarliśmy, od razu wskoczyłem do wody. Byłem bardzo bezmyślny, nie była to odwaga której tak zazdrościłem bratu. Krzyczał za mną że mam się nie oddalać ani nurkować, dopóki on nie przyjdzie do mnie. Nie posłuchałem, zacząłem nurkować i wpadłem na pomysł żeby zrobić Kierowi kawał. Zanurkowałem na dłuższą chwilę. Gdy się wynurzyłem, nikogo nie widziałem. Zacząłem wołać w kółko i w kółko za bratem. Po paru sekundach, wydających się wiecznością, wynurzył się spod wody nieopodal. Powiedział żebym wyszedł na brzeg, takiego złowrogiego tonu w życiu od niego nie usłyszałem. Kiedy obaj znaleźliśmy się na miejscu, krzyczał na mnie bardzo długo, że się na mnie zawiódł, że o mało co nie zszedł na zawał przeze mnie. Było mi strasznie głupio i przykro, jak mogłem mu coś takiego zrobić? Przepraszałem go milion razy, ale nie odzywał się do mnie przez tydzień, najgorszy mojego życia (oprócz ostatnich dwóch lat oczywiście). Podniosłem wzrok z ziemi, w którą się przez ostanie dziesięć minut wpatrywałem. Kieren potraktował mnie surowo, jednak wybaczył mi. Chyba nie powinienem tak naskakiwać na Lucasa. Co prawda nie wyróżnia się spośród innych, ale niczym nie zasłużył na takie traktowanie. Chyba powinienem go przeprosić, mimo wszystko. Tylko nie wiem czy wytrzymam do poniedziałku. Nagle, usłyszałem kroki, szybko zwróciłem się w tamtą stronę. Na początku nie widziałem kto to, ale poznałem po sylwetce. Gdy mnie zobaczył, chciał zawrócić.
- Lucas! Czekaj! - zawołałem najgłośniej jak umiałem, ku mojemu zdziwieniu, zatrzymał się.
- Czego chcesz? - zapytał niewątpliwie wściekły. Trochę straciłem przez to odwagę, jednak nie mogłem się poddać.
- Chciałem Cię przeprosić za wszystko, naprawdę, naprawdę brdzo mi przykro i czuję się okropnie przez to jak się zachowywałem wobec Ciebie, jestem idiotą - jego twarz była niezwruszona.
- Ojciec Ci kazał? Daj sobie spokój, mam Cię dość. Chciałem być miły, a Ty kazałeś mi wypieprzać, więc teraz ja każę wypieprzać Tobie z mojego życia - miałem wrażenie, że dostałem w twarz, tylko tym razem poczułem ból.
- Nikt mi nie kazał, przemyślałem swoje zachowanie, każdy może popełniać błędy.
- Jakoś Ty tego nie rozumiałeś wczoraj, więc ja nie mam powodu by Ci wybaczyć, skoro nie mogłem tego uzyskać od Ciebie.
- Lucas, to nie tak jak myślisz, prawdziwy ja by tak nie zrobił! - na jego twarz wpłynęło zaciekawienie.
- A jak jest, powiesz mi w końcu? - westchnąłem. Nikomu o tym nie mówiłem, ciężko będzie. Ale czuję że tak powinienem zrobić.
- Dwa lata temu jeszcze nie było Cię w naszym liceum, a więc możesz nie wiedzieć że mam brata bliźniaka - wykrztusiłem, ledwo, mimo wszystko postanowiłem kontynuować - dokładnie wtedy zniknął wraz z moją matką. Bardzo, ale to bardzo to przeżyłem, nawet nie wiesz jak bardzo. Jakby z nimi zniknęło moje serce. Niby nic nie czułem, a bolało podwójnie. Lecz tylko psychicznie, fizycznie od tamtego momentu nie czuję bólu - słuchał uważnie, cały czas z założonymi rękoma, powoli opadającymi. Wziąłem głęboki wdech, mówiąc dalej:
- Od wtedy także ojciec się nade mną znęca, psychicznie, fizycznie. Odbija to ślady na moim zachowaniu wobec innych. Dlatego się tak zachowałem, nie potrafię do nikogo się odezwać normalnie, w obawie, że powiem coś nie tak i mi się oberwie. Brat był moim jedynym protektorem. Nie umiem funkcjonować bez niego - zacząłem płakać. W końcu komuś to powiedziałem. W końcu się odważyłem. Poczułem się lżejszy.
- Dlaczego nie uciekłeś od ojca? - spytał szczerze zaniepokojony.
- To temat na inną rozmowę, muszę iść. To czy mi teraz wybaczysz, to Twój wybór. Żegnaj Lucas, miło było poznać - po tych słowach uciekłem w stronę domu.
Dotarłszy do domu, a następnie do pokoju, dyszałem ciężko. Pierwszy raz od dwóch lat okazałem otwarcie swoje prawdziwe uczucia. Od tamtej chwili mam gęsią skórkę, znów mogę poczuć wracające do mnie życie, jakbym przez ten cały czas był martwy. Jednocześnie przeraża mnie to, jak zachęca do oddychania. Rzuciłem się na łóżko twarzą do materaca. Naprawdę nie wiem do skłoniło mnie do otwarcia się przed Lucasem, oprócz poczucia winy oczywiście. Jednak kiedy mu o wszystkim powiedziałem, usłyszałem zmianę w jego głosie, a ten ton tak bardzo przypominał mi Kierena...
Moje depresyjno-motywujące rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Podniosłem się, żeby otworzyć. Ojca raczej już nie było, a przecież ten ktoś może być kurierem z moją płytą na którą tak długo czekałem. Niemal pobiegłem do drzwi, gdy je otworzyłem, byłem pewny jednego: to nie był kurier.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1380
il. komentarzy : 0
linii : 50
słów : 4392
znaków : 22471
data dodania : 2016-03-20

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e